W
ubiegłym tygodniu kupiłam na bazarze parasolkę w kolorze nieba. Za
dziesięć polskich złotych, bez gwarancji jakości, made in China.
Od czasu do czasu nadyma się jak przedszkolak przed wizytą u
dentysty i skrzypi cichutko pod ciężarem kropli. Bywa bardzo
zamknięta w sobie i za nic nie daje się otworzyć, akurat wtedy
kiedy nadchodzi ulewa.
Nieba
ciągle nie widać. Zamarło za kotarą z gęstych deszczowych chmur.
Nieustannie przecieka jak łzawiące oko, dzięki czemu można
rzadziej podlewać pelargonie.
Na
piesze wędrówki skrajem płynących ulic zabieram moje za dziesięć
polskich złotych, bez gwarancji jakości, made in China niebo.
Czasem na tle błękitu leniwie przeleci mucha, imitując
odrzutowiec. Obłoki i latawce trzeba sobie samemu wyobrazić. Na
moment robi się wtedy ciepło i prawdziwie podniebnie.