20 lutego 2009

Świat w Liczbach




T. kocha się w liczbach. Podobnie jak w dźwiękach skrzypiec, zapiekankach z tuńczykiem i we mnie. Nosi je w podręcznej skrzyneczce obok uśmiechu w kolorze malin. Skrzyneczkę otwiera w stosownej chwili i roztacza przed zgromadzonymi swój mały świat w wielkich liczbach.



Liczby, które są własnością T. są duże jak jego pewność siebie, pragnienia i stopy i z każdym dniem rosną. Według T. kanapek na talerzu jest zawsze czterdzieści siedem i pół, na niebie trzy tysiące obłoków, a w kolejce do pocztowego okienka pięć milionów osób. W korkach spędza się dziennie ponad dziesięć godzin, debet na koncie nigdy nie jest mniejszy niż sto tysięcy złotych. Dla T. liczby są jak znaczniki dla dramatyzmu sytuacji. Krzyczą i rozpychają się setkami łokci. W jego ustach jak bakterie w cieple mnożą się ziarenka kawy i piegi, zmartwienia i zęby, minuty spędzone w urzędzie, tygodnie bez słońca, godziny otwarcia apteki, płatki śniegu, wesela, pogrzeby, dni do następnej wypłaty, rodzynki w cieście, orzeszki w puszce, godziny rozstania i wszystkie niezliczone szczęścia i nieszczęścia.



Drogi T., ponieważ zaatakowało mnie sto milionów wirusów grypy hiszpanki*, w związku z czym leżę w czterdziestu poduszkach w towarzystwie biliona chusteczek higienicznych, przyjedź z pracy z prędkością dwustu kilometrów na godzinę. Tęsknię i czekam w stu dwudziestu łzach. Po drodze kup pięćset piętnaście ziarenek groszku do zupy.

_________________________
*tej samej, na którą na początku dwudziestego wieku zachorowało pięćset milionów ludzi, co stanowiło 1/3 ludzkości.

13 lutego 2009

Sukienka


 

W porze twojego popołudniowego snu błądzę myślami. Otwieram okno i jak Xavier Bardem w Mar Adentro wznoszę się lekko w powietrze. Patrzę z góry na tłoczną Kanoniczą, trącam stopą Wieżę Mariacką i ląduję na Placu Nowym, na którym półnadzy turyści jedzą lody owocowe. Nagle jest lato. Można chodzić boso, kąpać się w rzece i nosić czereśnie zamiast kolczyków. Ulice są ciepłe jak Morze Śródziemne w lipcu, pomidorów nie zamyka się w puszkach, ogórków nie morduje się w occie. Sok jest prawdziwy, nie identyczny z naturalnym. Trawa rośnie, łaskocze brzuchy jamników i pachnie. Sukienki są przewiewne, bez trudu się zdejmują i porzucone w przedpokoju wlepiają w nas ciekawskie oczka guzików.



Wyciągam z szafy sukienkę, podkręcam kaloryfer. Czekam, aż się obudzisz i nastanie lato.





2 lutego 2009

Tęcza




Dni z wierzchu są szare. Jak zamyślone spojrzenia, wnętrza kałuż i białe skarpetki poddane po tysiąckroć torturom prania. Powstają o brzasku na linii horyzontu, którą po pobycie na zachodniej półkuli przekracza wiecznie przytomne słońce. Łatwo ich nie zauważyć. W szarych powłoczkach bez trudu podszywają się pod minione i przyszłe. Nie naznaczone. Obrazami. Słowami. Ciszą. Zapomniane z momentem ułożenia głowy do snu.

Czasami czeka się na trzęsienie ziemi. Tsunami. Uderzenie meteorytu. Na zbieg niezwykłych okoliczności, które na zawsze podkreślą wyjątkowość chwili. Uczynią dzień zapamiętanym. Pokolorują chwile minuta po minucie i zakradną się do wspomnień. Tsunami jednak najczęściej bywają nad Oceanem Spokojnym, a ostatni meteoryt choć spadł całkiem niedawno niedaleko Gniezna, wszyscy o nim słyszeli, ale nikt go nie widział.*

Znacznie częściej dni płyną leniwie jak Wisła wczoraj około południa, kiedy dwudziestu sześciu zrzeszonych w Krakowskim Klubie Morsów pluskało się w niej w samych kąpielówkach. Dwóch z nich nie wiedzieć czemu przebrało się za Egipcjan. Przebranie składało się z pasiastej chusty na głowę, kąpielówek oraz uśmiechu, który w razie nieobecności uszu, okalałby całą głowę.

Znacznie częściej dni zdają się zupełnie zwyczajne. Składają się jak wczorajsza niedziela z długich spacerów oblodzonym bulwarem, rozmów o wszystkim i o niczym, rosołu z lanym ciastem na obiad i podwieczorku z pocałunkiem, z wizyty kogoś bliskiego po dobranocce, odkrywania nie odkrytych wcześniej pieprzyków na zdałoby się na pamięć znanym ciele i nagłych przypływów czarnych wizji, złotych myśli i czerwonych rumieńców.

Dni zdają się zupełnie zwyczajne. Z wierzchu szare. Zdają się. Tylko się zdają. Wszystko zależy od punktu widzenia. Pod szarością całkiem często mieszka tęcza.


_________________________  
* znalazł go kolekcjoner minerałów na poboczu lessowej drogi gruntowej i natychmiast oszalał z radości.