Jestem
kobietą. Mam piersi i pięści. Swój czas i pieniądze. Swoje słowo
pierwsze i ostatnie.
Jestem
też matką bezdzietną. W przepastnej głowy torebce dawno już
lulam, husiam, karmię własnym mlekiem. Po nocy cudownie bezsennej
puchnę, nabieram wody, worów pod oczami. Kumpelką jestem Krecika,
świnki Pepy, Wróżki-Zębuszki. W rzeczywistości w lędźwiach jak na złość
lęgnie mi się jedynie rozkosz.
Podejmuję
obecnie kolejną próbę zachowania zdrowego rozsądku. Odbywa się
na mnie medyczny eksperyment. Trzymiesięczna kuracja trutką na
kobietę.
Zastrzyki hormonalne skutecznie tłumią moje chęci,
wszelkie poza tą zjedzenia zawartości lodówek całego Osiedla
Podwawelskiego. To taka terapia wstrząsowa, jeśli przeżyjesz, może
będziesz miała dziecko, wyhodujemy je in vitro, przyjedziesz po
nie, kiedy będzie blastocystą. Do tego czasu zażywaj lekarstwa,
możesz po nich być zawracającą się głową, nudnym żołądkiem
albo bolącym sercem. Nie zapominaj jednak o pozytywnym nastawieniu,
psychika działa cuda, afirmacja, niezbadane są wyroki et cetera.
Otóż
byłam kiedyś kobietą.