13 grudnia 2013

Las



W pełnym świetle wszystko wygląda znajomo,
potem gęstnieją drzewa i ściemnia się obraz.
Ciemność przepoczwarza rzeczywistość,
oczy w ślepia, włosy w sierść, zęby w zębiska.

Z drzew korony spada kłoda pod moje nogi.
Tyle razy ćwiczyłam biegi z przeszkodami.
To na nic – nadal nie mam pewności,
czy podołam następnej próbie.

Sarny dwójkami przebiegają drogę,
każda z nich trwożna, nigdy uśpiona,
w razie czego gotowa wszystko zostawić i uciekać.
Ciągle się od niej uczę.

Dalej w las, sosna sośnie powtarza moje lęki.
Zabawa w głuchy telefon nie przybliża prawdy.
Czego dlaczego się lękam?
Tylko echo odpowiada.

Kiedy przez las idę  
przez siebie idę.
W nieznane.

8 grudnia 2013

Recepty



Potrzebuję leku na uspokojenie.
Chciałabym ograniczyć kontakt z rzeczywistością,
zbyt wiele już z nią miałam bolesnych zderzeń.
Mogłybyśmy pisywać do siebie listy,
wizyty z rzadka i tylko umówione.

Potrzebuję też leku na zdziwienie.
Chciałabym na nowe patrzeć jak na stare.
Pierwszy raz nic nie robić, zawsze kolejny.
Co obce – mieć dawno oswojone.
Sama dla siebie być znajomą.

Cierpię również na niedobór przy mnie osób.
Jeśli można by przepisać coś na uzupełnienie.
Wystarczą mikroelementy,
to nie muszą być wielkie osoby,
zwykli ludzie do towarzystwa.

I ostatnie – coś na sen.
Chciałabym przespać czas,
nim zaczną działać przepisane leki.

5 grudnia 2013

Powrót z gwiazd

Przybywa czasem
z odległej galaktyki
czarnym kombi.

Pod swetrem skrywa
swój wszechświat.

To spojrzenie
to odmowa dostępu.

Robisz więc swoje.
Zamiatasz po wielkich wybuchach.
Wyrzucasz śmieci i pył gwiezdny.

Potem w milczeniu
łowicie z zupy groszek
i gorzkie komety.

Na talerzach sztućce walczą z ciszą.
Ryby w akwarium
pływają nie wiadomo o czym.

Rośnie między wami czarna dziura.
Światy wasze, choć piękne
są idealnie równoległe.

Nagle z odległości lat świetlnych
wysyła ci spojrzenie.
Kontakt.


2 grudnia 2013

Nazewnictwo

Łagodzenie obyczajów
zamiast
upadek

Identyczny z naturalnym
zamiast
sztuczny

Ścinka drzew
zamiast
wyrąb lasu

Rytualny ubój
zamiast
podrzynanie gardła

Nie przezywaj mnie
mam na imię

27 listopada 2013

Wizyta lekarska


Nie potrzeba mi już oczu
patrzy za mnie tomograf komputerowy
nie potrzeba bym ja na pana patrzył
panie Kowalski

Pańską wątrobę czeka operacja
ta zmiana ze skanu numer sto czterdzieści
sama nie zniknie
panie Kowalski

Po operacji wątrobę należy karmić lekkostrawnie
od czasu do czasu przewietrzyć
niekiedy zabrać na badania kontrolne
panie Kowalski

Tak ciekawe przypadki wątrób zdarzają się rzadko
trudno będzie o pełne wyleczenie
może trzeba będzie przeszczepiać
panie Kowalski

Powstaje też pytanie
jak my to rozliczymy z enefzetem
czy znajdą się odpowiednie procedury w katalogu
panie Kowalski

Ale tym się proszę nie martwić
proszę zażywać witaminy
spacerować z umiarem mając na uwadze wodobrzusze
panie Kowalski i żylaki

Zawiadomimy pana wątrobę telefonicznie
o planowanym terminie operacji
tymczasem do widzenia
ktoś tam czeka z żołądkiem na korytarzu

24 listopada 2013

Autoportret


Choć jestem osobą
nigdy nie będę
osobistością

Nawet od święta
nie będę święta

Od wielkiego dzwonu
wielka

Za to od małego
maleńkość mi odpowiada

To od maleńkiej iskierki
zaczął się wielki wybuch

22 listopada 2013

Enter


Miałaś w życiu parę przelotnych
wirtualnych znajomości

Z przystojnym nickiem
uroczym loginem
stemplem zamiast imienia

Oddałaś piegi swoje
piersi swoje
piksel po pikselu całą siebie
publicznej wiadomości

Miałaś tysiąc lajków
byłaś gwiazdą instagram
wszyscy cię lubili

Nikt cię nie kochał
niestety
nie było takiej ikonki do wyboru

1 listopada 2013

Kurczątko






Na cmentarzu w grobie leży babcia. Od lat piętnastu, bez okularów, w garsonce od największego święta.

Zebraliśmy się tutaj nad barankami chryzantem. W naszym dzieciństwie, za siedmioma górami, za siedmioma rzekami przez moment znowu kroimy krwawnik kurczętom, słodkie jemy gruszki, a lipcowe słońce smaży nam ramiona na raka. Wieczorem do snu nas przykrywa i w ciemności jak mantrę szepcze imiona nas wszystkich. Babcia gotowa na wszystko w podomce z urwanym guzikiem.

Łzę ociera Marcinek, wielki teraz jak dąb, byś babciu nie uwierzyła. Pod ziemią, która o dziwo się pod nim nie zapada, w jesionowej trumnie leży jak dotąd jego największa idolka. Pierwsza przed Wladimirem Klitschko.


3 października 2013

Skok






Podczas 
gdy Felix Baumgartner
epicko skoczył z kosmosu
ja skoczyłam do Polomarketu
po cukrowy groszek
i ugotowałam zupę

Pocieszam się tym
że może marny z niego kucharz


24 września 2013

Kieszeń


Jesteś moim robaczkiem świętojańskim.

Rozświetlasz moją mikroskopijną, niewidoczną dla świata ciemność. Tą, którą noszę w kieszeni, w pudełku po zapałkach, w trzecim oczku guzika dwurzędowego płaszcza.

Jesteś duży. Szkoda. Gdybyś występował w wersji kieszonkowej, zabierałabym Cię ze sobą, dokądkolwiek bym nie poszła. 

23 września 2013

Oczekiwanie




Jestem rzeczownikiem odczasownikowym od: oczekiwać. Zawieszeni we mnie ludzie pozostają nieruchomi jak wyjęci z filmowego kadru. Świat nie dla nich się kręci. Chwile są im odebrane, nie tyczy się ich sanna wskazówek taflą cyferblatów.

Jestem karuzelą, na lakierowanym na połysk koniu falujesz, gościu, nie dojechawszy celu. Wtrącony do klatki nic nie możesz i nic od ciebie nie zależy. Dalekie są ci ptaki, nieboskłon, trawy porost na głowie podwórka.

Jesteś ze mną sam na sam, jesteśmy na siebie skazani. W moim towarzystwie minuty ciągną się jak „Moda na Sukces”. 

Niekiedy moja nieznośność przechodzi wszelkie mnie samo. Zwłaszcza, kiedy występuję w liczbie mnogiej, jak w tym zdaniu: Wielkie masz oczekiwania, Dagne.

16 września 2013

Terapia




Jestem kobietą. Mam piersi i pięści. Swój czas i pieniądze. Swoje słowo pierwsze i ostatnie.

Jestem też matką bezdzietną. W przepastnej głowy torebce dawno już lulam, husiam, karmię własnym mlekiem. Po nocy cudownie bezsennej puchnę, nabieram wody, worów pod oczami. Kumpelką jestem Krecika, świnki Pepy, Wróżki-Zębuszki. W rzeczywistości w lędźwiach jak na złość lęgnie mi się jedynie rozkosz.

Podejmuję obecnie kolejną próbę zachowania zdrowego rozsądku. Odbywa się na mnie medyczny eksperyment. Trzymiesięczna kuracja trutką na kobietę. 

Zastrzyki hormonalne skutecznie tłumią moje chęci, wszelkie poza tą zjedzenia zawartości lodówek całego Osiedla Podwawelskiego. To taka terapia wstrząsowa, jeśli przeżyjesz, może będziesz miała dziecko, wyhodujemy je in vitro, przyjedziesz po nie, kiedy będzie blastocystą. Do tego czasu zażywaj lekarstwa, możesz po nich być zawracającą się głową, nudnym żołądkiem albo bolącym sercem. Nie zapominaj jednak o pozytywnym nastawieniu, psychika działa cuda, afirmacja, niezbadane są wyroki et cetera.

Otóż byłam kiedyś kobietą.   

25 czerwca 2013

Weird Fishes





To niby scena z życia. Niby nas dwoje w kostiumach porannych. Niby wyszczerbiona zębem kanapka.

Jeden element tylko nie gra. Ktoś wyciszył głos. To nieme kino.

Tak pięknie poruszasz ustami o nas, o tym dlaczego tak ci do mnie daleko. Tak finezyjnie wibruje mój języczek gardłowy w rytm podniesionego tonu.

To niby scena z życia. Nas dwoje, okruszki, nieporozumienie mniej znaczne niż cisza. I robi się z tego film przyrodniczy o rybach.

Na śniadanie makrela.

3 czerwca 2013

Lodówka





Od czasów za pamięci moim domem jest lodówka. W sreberku pomieszkuję razem z masłem osełkowym. Z kolegą groszkiem pływam w podwodnym świecie zupy jarzynowej. Syrenką morską jestem głębi rosołu.

Jestem szczęśliwa. Zazdroszczę jedynie sardynkom, one się zawsze trzymają razem, choćby nie wiem co.

Wychodzę tylko czasem, kiedy męczy mnie głód niefizyczny. Tu i ówdzie mam na sobie jeszcze resztki. Żebyś nie był głodny, jak cię będę jadła.

4 kwietnia 2013

Rzęsy






Talia Castellano ma trzynaście lat. Od sześciu od czasu do czasu wraca do domu, gdzie fabrykuje dowody swojego istnienia. Zapisuje chwile i dzieli się nimi za pośrednictwem Twitter'a. Nagrywa je i umieszcza w kanale YouTube. Skrupulatnie mnoży minuty, każdą z osobna fotografuje, opatruje puszczonym oczkiem, podkręconą rzęsą, całodobowym uśmiechem i oddaje do wglądu.

Zdjęcia i filmy jej autorstwa nie są spektakularne z punktu widzenia fabuły i montażu. Na pierwszym planie jest spojrzenie błyszczących czarnych tęczówek, dłonie diagnozowane od wczesnego dzieciństwa w kierunku ADHD, posiadające osobne życie paznokcie polakierowane raz w chmurki na letnim niebie, a raz inny w różowe trupie czaszki, lekko odstające uszy przekłute w kilku miejscach, całe w motylach, kokardach, perełkach, całe w girl's-stuff. 

Talia mówi dużo i szybko, tak jakby siedziała właśnie na popołudniowej herbatce ze swoją przyjaciółką. W międzyczasie, choć cały czas mówiąc, przytula swojego psa, miauczy do kota, pokazuje jakie kupiła sobie ostatnio amazing buty na lato, bluzkę w jej ulubionym niebieskim kolorze, jak zrobić makijaż bez użycia lusterka, jak dobrać okulary słoneczne do kształtu łuków brwiowych oraz jak przykleić sztuczne rzęsy tak aby utrzymały się all day long.

Dopiero wtedy, kiedy porusza temat sztucznych rzęs można się zorientować. Można przypomnieć sobie, że Talia Castellano na co dzień mieszka w szpitalu, a do domu wraca tylko od czasu do czasu, że od blisko sześciu lat z powodu nieustających cykli chemioterapii (jak to w ogóle brzmi: terapia chemią), włosy, brwi i rzęsy miewa tylko okazjonalnie. Okazjonalnie czuje się też dobrze, a właściwie normalnie, choć dla niej normalnie to właśnie dobrze.

Poza tymi chwilami jednak Talia nie odstępuje życia ani na krok, choć to życie uparcie nie chce się z nią przyjaźnić.


















RZĘSY, KTÓRE TALIA PONOWNIE STRACIŁA 30.03.2013.

3 kwietnia 2013

Wyprzedaż





Uwaga, kobieta na wyprzedaży. Za pół ceny odda cyklamenowe usta. Cień rzęs jedwabny. Piegi, wszystkie gwiazdki z nieba policzków. Poduszki dziąseł. Migdałki podniebienne.

Z rabatem siedemdziesiąt pięć procent możesz nabyć jej piersi zaprojektowane przez NASA. Jej pępek, w którym można się ukryć w razie zagrożenia tsunami. Jej kolano, szczyt wszystkiego.

Raz jeszcze przecenione uprzednio przecenione możesz kupić opuszki jej palców stworzone do cudów. Zagłębienia dłoni, w których morza szum, ptaków śpiew. I serce, które będzie się oblewało rumieńcem, ilekroć spojrzysz.

Promocja w toku. Kolejny wart krocie egzemplarz kupił za jeden tani uśmiech jakiś mężczyzna.  

1 kwietnia 2013

Makieta





Makietę świąt ustawiono. Stół, krzesła, krystalicznie białe serwetki.

Wskazane jest siedzieć prosto, nie wstawać od stołu, nie mlaskać, nie przeglądać się w łyżeczce. Wraz z talerzem rosołu należy pobrać w kuchni karteczki z tematami konwersacji. Nakazuje się nie poruszać tematów zmarłych, gdyż żywym może być przykro. Nie mówimy też o podwójnych podbródkach, nałogach, bólach w klatce piersiowej, nerwicy i lękach nocnych. Pomijamy milczeniem osobę nieobecnej ciotki, której życie smakuje gorzko jak najlepsze lekarstwo. Nie wspominajmy też imienia tego, którego imienia lepiej nie wspominajmy.

Udawajmy że jesteśmy slim-fit, in-a-good-mood, że mamy wspaniałe kontakty i każdy dobrze wie, co komu w duszy gry. Przecież jesteśmy uśmiechnięci, więc na pewno wszystko jest u nas w porządku. Jesteśmy tacy szczęśliwi i tak się świetnie bawimy, kiedy słuchamy tej samej historii tysiąc pierwszy raz, zamiast raz jeden jedyny powiedzieć, co mamy naprawdę na myśli.

Na deser popełnijmy zbiorowe węglowodanowe samobójstwo. Z mazurkiem w ustach bez wyrzutów sumienia można siedzieć cicho. A po mazurku, po cytrynowej babce, po czekoladowej muffince już czwarta. Można się zbierać do koleżanki-wersalki, krzyżówki i facebook'a. 

30 marca 2013

Pragnienia






W TK Maxx wiosna. Na różowo kwitną sztuczne tulipany. Puszyste króliki kicają radośnie po blatach ogrodowych stolików, które wciąż czekają na pierwsze spotkanie z promieniowaniem słonecznym. Promieniowanie słoneczne nie zdążyło na czas, zabłądziło gdzieś w kosmosie.

Od wejścia inwazja płci pięknej. Między regałami stukają wysokie obcasy. Lakierowane na wysoki połysk paznokcie więzną w taliach sukienek, kieszeniach spodni, gardłach torebek, skarpetkach, pudełkach, budkach dla ptaków, gumowcach, zrulowanych matach do ćwiczeń, rękawiczkach do prac w ogrodzie, męskich bokserkach, dziecięcych rajtuzach, niemowlęcych becikach, w futerałach na netbooki, koszach na bieliznę, skarbonkach, abażurach lamp, ręcznikach frotte, pojemnikach na makaron, talerzach płytkich i głębokich. Wszystkich małych i dużych akcesoriach niezbędnych do prawidłowego funkcjonowania popularnej aplikacji na Android'a, Mac'a, a w szczególności kobietę, która pozwala dla obecnej rzeczywistości pozostawiającej wiele do życzenia tworzyć alternatywną rodem z żurnala. Żurnale są piękne, pełno w nich kanap, na których nikt nie leży i przedmiotów, którymi nikt nie porusza.

W koszykach pełno. Przed kasami tłok.


22 marca 2013

Dzień jak co Dzień





Tu, na tym małym poletku, wyścielonym powłoczką z cienkiej dobrze wyprawionej skóry, w cieniu ust kącika, na skrawku twojego policzka usiądźmy na poranną filiżankę kawy. O tu, tutaj właśnie masz takie w policzkach miękkie dołeczki, napuśćmy w nie gorącej wody i wbrew tej zimnej suce - wiośnie rozbierzmy się do rosołu i kąpmy.

Do rosołu zapraszam o czternastej, mile widziane żarty bardzo bez sensu i konkursy na zupełnie nic nie znaczące zwycięstwa. Nagrody będą rozdawane po drugim daniu, można wygrać deser podany wprost z podgrzewanej skóry piersi. Zamiast wisienek zjeść sutki, nie używając sztućców, serwetek i zasad sovoir vivre. Dziś możesz mlaskać.

Po deserze, kiedy już rozpłyniesz się w moich ustach, kiedy już mnie zjesz w całości, wyplujesz i zjesz ponownie, zamknę moje oczy na twoje powieki i zasnę.

Tu, na tym poletku, trzech centymetrach kwadratowych twojego policzka jest moja ojczyzna. A ja jestem patriotką.

11 marca 2013

Akka z Kebnekaise





Ktoś podobno widział dzikie gęsi odlatujące do ciepłych krajów. Przez okno załzawione mżawką ich siwe brzuchy, ich na wietrze piórka, ich tęsknotę za promieniowaniem UV.

Człowiek personifikuje zwierzęta. Oswaja przedmioty. Udomawia lęki.

Zima jest kobietą. Rzęsy ma utkane ze śnieżynek. Spojrzenie z tafli zamarzniętego jeziora. Serce z Antarktydy. Focze nosi smutne futro.

Gęsi dzisiejszego popołudnia wróciły do ciepłych krajów. Gąski siwe, gąski gadatliwe pod dowództwem Akki z Kebnekaise.

Ktoś dzwoni do drzwi. Nie otwieraj, może to Zima. W judaszu widzę wyraźnie zamarzniętą taflę jeziora.

10 marca 2013

Dzień





Dzień Kobiet jest dla kobiety. Dla jej skóry, włosów i paznokci. Dla jej serca i aorty.

Tego dnia, jak radzi pewna wpływowa Kasia, powinnaś znaleźć chwilę dla siebie sam na sam. Byś zamienić mogła ze sobą kilka zdań, odbyć rozmowę o nie byle czym nad filiżanką od święta posłodzonej kawy. I z mlekiem perwersyjnie nie-odtłuszczonym.

W toku rozmowy powinnaś być zrelaksowana, co ułatwić ci mogą skarpetki 100% bawełna oraz zmysłowe świece zapalone pierwszy raz od nie pamiętasz kiedy. Mile widziana książka, najlepiej reklamowana właśnie w Empik'u autobiografia kogoś bardzo pięknego, bez zmarszczek, cieni pod oczami, z zerowym kontem życiowych porażek.

Będzie wspaniale. Nie zapominaj tylko, że zalecana chwila będzie krótka jak cios karateki, tak krótka, że trudno orzec, czy w ogóle można ją liczyć w rejestr. Zaistnieje w przeciągu pomiędzy szesnastą a aktem, w którym zamkniesz się w sobie na kłódki ciężkich powiek. Po ataku terrorystycznym dnia codziennego składającego się ze spranej rzeczywistości, której od dawna nikt nie traktował dotykiem płukanym w Cocolino. Spojrzeniem z maślanej bułeczki. Głosem z repertuaru sroczki-skoczki-gadatliwej.

A kiedy już zaśniesz, zanim policzysz do trzech groszków w zupie, może przyśni ci się polecany przez wpływową Kasię cukrowy peeling. I cukrowa wróżka, która spełni twoje najskrytsze.

7 marca 2013

Autostrada





Wieczorne ulice miasta błyszczą w deszczu jak polerowane kryształy. W kałużach goszczą gwiazdy, ogonek półksiężyca, tonące sznurowadła.

Samochód jest moim mieszkaniem tej wczesnej wilgotnej wiosny. Z prędkością spadania gwiazd przemierzam autostradę A4. Spieszę się do czyichś migdałków, płuc i wątroby.

Za szczebelkami łóżeczka w towarzystwie świstaka z pluszu leży pięcioletni. Nigdy nie wstanie.

Zgarbiona przy kaflowym piecu czeka matka. Oczy ma zielone, sprane od łez rzęsy i spojrzenie. Co powie, myśli. Może nic strasznego.

Czasem mówię straszne rzeczy.  

21 lutego 2013

Cherry Blossom Girl




W ten las pójdę. W liście bezwstydnie zielone. W sosnowy kłujący zarost. W korę dębową twojej sztruksowej kurtki.

Na nowo w komórkach poruszą się mitochondria, mikroskopijne zapalniczki życia. Zmartwychwstanę od iskry, która do mojego przypłynie twoim ramieniem. Obieg zamknięty. Źródłem różnicy potencjałów elektrod będą gwałtowne reakcje chemiczne zachodzące na mchu pospolitym.

Będę twoją w słońcu złotowłoską. Będę miała skórę ciepłą jak muffinka. Pod stopami będzie trawa rosła i koniki polne urządzą zawody w skoku wzwyż przez poprzeczkę koniczyny.

Ta zima przecież kiedyś musi minąć.

14 lutego 2013

Homeland




Umówiłam się z nim na dziewiątą. Obowiązują stroje wieczorowe, koszule nocne, skarpetki 100% bawełna. Makijaż niekonieczny. Krem na noc, karaluchy pod poduchy.

Trzymajmy się reguły jednego koca, każdy po połowie, żeby nam stopy nie wystawały.

W Walentynkowy wieczór oglądam piąty z rzędu odcinek serialu o amerykańskim żołnierzu, który przeszedł na stronę wroga i został terrorystą. Tu i ówdzie morderstwo. Samobójczy zamach. Załamanie nerwowe.

Dobrze, że pod kocem trzymasz mnie za rękę. Od tego wieczór się robi romantyczny.




13 lutego 2013

Morze Kaspijskie




Nie prosiłam lutego, by przyszedł. Odmienił oblicze ziemi. Starannie wyprał powietrze z zapachów. Między nagie drzew gałęzie schował przenikliwy wiatr. W kominy zawieje. W okienka piwniczne zamiecie.

Biały baranek śniegu jest teraz burym futrem wilka. Przechadzam się nim w drodze do samochodu o nieświeżym jak zapomniana lodówka poranku. Odbywam krótki spacer w milczącym towarzystwie mew podwawelskich, dębnickich, nawet mewy się nie odzywają o tej porze roku.

Tu wczoraj zacumowałam mój samochód granatowy-prawie-czarny jak Kaspijskie Morze. Na przystani w zamarzniętym Kaspijskim Morzu tuż obok lodołamacza i Wartburga sąsiada. Wsiadam, przekręcam kluczyk i sunę lodową taflą do pracy.

Ziemia w tym szarym północnym kraju rzadko zbliża się do słońca. Idzie luty, obuj buty. Możesz też łykać witaminy, suplementy diety i słońca. W końcu i tak pod twój próg podejdzie Kaspijskie Morze i myśli temperatury lodu jak nóż pod gardło.

Mewy znów dziś nic nikomu cicho-sza.

11 lutego 2013

Anioł Stróż




Raz na czas przeprowadzam operację na tamtym kuchennym stole, krótki zabieg montażu rurki do oddychania. Przed zabiegiem ze stołu zdejmują obrus, odstawiają też w kąt krzesła, gdzie przestraszone nie na swoim miejscu czekają na pomocną dłoń z głębi pokoju.

Półtoraroczne ciało, któremu zabrakło atencji cukrowej wróżki, anioła stróża oraz świętego tercetu, kiedy się rodziło, ułożono już na stole. Dochodzi siedemnasta, za oknem świat ciemnieje jakby się miał skończyć, zza szyby okiennej wlepiają we mnie węgielne spojrzenia trzy miniaturowe bałwanki. W telewizji Benedykt XVI rezygnuje z bycia głową, gdyż nogi ma już nie te.

Jeszcze o tutaj poproszę światło, pan tu przysunie tą lampkę nocną, udawajmy, że to sala operacyjna. Oddychaj, Ania. Oddycha. Oddech porusza się w niej, wchodzi i wychodzi. Patrzę na jej mleczne zęby, potem na koty kurzowe wąsate pod łóżkiem, na Benedykta i na jej matkę, która wyskoczyła z ciała, z tej bluzki z półgolfem, pantofli z czerwonego flauszu i uciekła. Siedzi tylko ciałem w kącie na przestraszonym nagłą zmianą adresu krześle.

Przed chwilą właśnie wróciła od psychiatry, przepisał jej nowe leki na żal po stracie dziecka. Dziecko straciła przy porodzie, choć patrzy teraz, jak ono oddycha. Dziecko żyje. Oddech jest jedynym znakiem, po którym można to poznać.

5 lutego 2013

Wizyta




Kurtyna
(w górę)

Lekarz: W organizmie pani makrofagi i monocyty produkują w nadmiarze TNF alfa. To on jest przyczyną wszelkich nieszczęść, nocnych zapłakanych poduszek i myśli samobójczych. To on spędza sen z pani jedwabnych powiek, wzmaga histeryczne robaczkowe ruchy mięśniówki gładkiej przewodu pokarmowego i sekrecję adrenaliny w części rdzeniowej nadnerczy.

Ja (do lekarza): Ach, tak. Czyli mówi pan, jednym słowem, że problemem u mnie nie jest tylko samoocena tak wielka że trzeba jej szukać pod mikroskopem, jak również znikoma umiejętność do znoszenia choćby najdrobniejszych zmian, jak również skłonność do zachowań ryzykownych po spożyciu. Ale że, jak dobrze rozumiem, jeszcze ten TNF alfa. Ze stu osiemdziesięciu dwóch aminokwasów złożona glikoproteina, której zarówno rozmiary jak i funkcja dowodzą jej abstrakcyjności i pewnego nieistnienia, a mimo to jest we mnie i to w nadmiarze. I co więcej potrafi zdziałać więcej niż niejeden ruch niepodległościowy, ziemi wokół słońca i Palikota razem wzięte.

Lekarz potakuje i patrzy porozumiewawczo, choć jak może rozumieć, skoro ma TNF alfa w normie. 

Ja (do samej siebie): Polubić muszę moją małą cząstkę, moją małą zegarkową bombę na niezużywalne baterie. Od dziecka w końcu oswoiłam kolejno strach o oczach wilka, upartość osła, pierwsze i następne koty za płoty, wszystkie dzikie zwierzęta na drodze.

Kurtyna
(w dół)

4 lutego 2013

Histerie Rodzinne




Palcami giętkimi mogę fikać koziołki na ciemnej jak posadzka świątyni klawiaturze. I oddawać rzeczywistość w zdaniach z wykrzyknikiem. Wypowiedzi kończyć zwielokrotnionym wielokropkiem, jakbym chciała podkreślić ciszę co po zdaniach powinna nastąpić. Nastąpić i trwać, ciągnąć się jak miód na łyżeczce chwilę przed śmiercią w herbacie.

Można próbować zdarzenia zakląć w zdania czarne na białym ciekłokrystalicznym papierze. Zgromadzić w zasięgu wzroku setki literek drobnych jak mrówki w żałobnych jedna za drugą korowodach.

Można stawiać kropki jak pieprzyki na plecach ciotki. Brać chwile w nawiasy wygięte jak wąsy zmarłego dziadka. Zakląć w esy-floresy wszystkie wypowiedzi mojej matki, o tyle pokrętne co bez większego semantycznego znaczenia. Pisać plusy i minusy, choć te znaki są jednym i tym samym, wszystko zależy od perspektywy. I czarny rozlewać atrament, czarne ma oczy atramentowe mój brat, dobrze wiem, czy te oczy mogą kłamać.

Piszę historie rodzinne. Do ich pisania używam głównie spacji, by właściwie podkreślić luki w życiorysach.



28 stycznia 2013

Koniec i Początek




O siedemnastej do trumny schowali jego ciało. Jego zmarszczki i jego palce tyle razy przytrzaśnięte drzwiami samochodu. Jego sympatię do jamników szorstkowłosych. Jego przemyślenia na temat czarnej dziury. Bliznę po apendektomii i niespełnionej miłości. Pamięć wszystkiego co było pierwszy raz. I drugi, jeśli było tego warte.

A wam o godzinie krótko po północy przyszedł na świat. Kilo trzy ważący, rozdarty, na wejściu z pretensjami do całego świata. Mały i niewiadomy. Co będzie lubił jeść na podwieczorki. Czy zostanie kierowcą karetki. Czy w policzkach będą mu się robiły dołeczki, jak się będzie uśmiechał. Kiedy mu wyrosną zęby, a kiedy pazury.

Ktoś umarł i urodził się ktoś. Wszystko jasne i nic nie wiadomo.


22 stycznia 2013

Drugi Raz





Rzeka z dala wydała się odmieniona nie do poznania. Jakieś inne z rybami pływały w niej gwiazdy, księżyce i planety. Ciemne wodorosty i nieopowiedziane tajemnice.

Stojąc po kostki, przeglądałam się w płynnym lustrze. Inna, lżejsza o kamienie nasercowe, nawrócona na dawno utraconą wiarę w cuda-niewidy.

Rzeka objęła mnie falą łagodną, nurtem jak kołysanką, sitowiem jak ramieniem. Poszłam w tatarak, w lepki muł, w bursztyny.

Już prawie nabrałam wody w usta, już prawie się nabrałam. Z węgorzami we włosach stojąc, ujrzałam ją dawną, znajomą. Toń miała ciemną, granatową, nieprzezierną. Zimną jak policzek wymierzony martwym rybim ciałem. Bez złotych welonek w gardle, bez fosforyzujących meduz, bez obietnic, bezwzględna.

To była ona, ta sama znajoma. A babcia mówiła, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki.

21 stycznia 2013

Horror




Horror nie robi dobrze na sen. Po horrorze sny chorują. Gorączkują. Kaszlą. Niekiedy zupełnie tracą życie.

Sny lękają się mrocznych widoków. Niedoświetlonych kościołów. Ślepych uliczek. Milczenia owiec. Krzyku w ciemności. Jazdy samochodem w atramentową noc, kiedy wiadomo, że zaraz skończy się benzyna i to akurat w lesie.

Prowadząca Julianne Moore wysiądzie w mokrą trawę i ze stoickim spokojem przemierzy dystans pięciu kilometrów po absolutnym ciemku-cichu. Dotrze do chatki-nie-puchatki, uchyli drzwi i ujrzy w bujanym fotelu na biegunach z ludzkich kości udowych na drutach robiącą szubienicę babulinkę. Babulinka od pewnego czasu świętej pamięci, co rozpoznasz po brakach w ciągłości naskórka powlekającego twarz, o jednym tylko oku i to rzecz jasna z bielmem, zaproponuje herbatkę Lipton z rumiankiem i cyjankiem.

Zrobi się całkiem miło, w anturażu światła gromnicy popłyną z ust błogie wspomnienia dzieciństwa, pierwszej miesiączki i ostatniej wieczerzy. I kiedy już uspokoisz oddech, drżenie rąk ustanie pod powierzchnią koca w tygrysy, serce wróci do zwykłego zatokowego rytmu nagle otworzą się drzwi i stanie w nich ktoś, w stosunku do kogo starsza pani od herbatki i robótek wyda ci się najmilszą osobą, jaką kiedykolwiek oglądały twoje oczy.

Horrory nie są na dobranoc. Po wczorajszym mój sen opuścił mieszkanie. Już trzecia. Czekam aż wróci.