Rzeka
z dala wydała się odmieniona nie do poznania. Jakieś inne z rybami
pływały w niej gwiazdy, księżyce i planety. Ciemne wodorosty i
nieopowiedziane tajemnice.
Stojąc
po kostki, przeglądałam się w płynnym lustrze. Inna, lżejsza o
kamienie nasercowe, nawrócona na dawno utraconą wiarę w
cuda-niewidy.
Rzeka
objęła mnie falą łagodną, nurtem jak kołysanką, sitowiem jak
ramieniem. Poszłam w tatarak, w lepki muł, w bursztyny.
Już
prawie nabrałam wody w usta, już prawie się nabrałam. Z węgorzami
we włosach stojąc, ujrzałam ją dawną, znajomą. Toń miała
ciemną, granatową, nieprzezierną. Zimną jak policzek wymierzony
martwym rybim ciałem. Bez złotych welonek w gardle, bez
fosforyzujących meduz, bez obietnic, bezwzględna.
To
była ona, ta sama znajoma. A babcia mówiła, że nie wchodzi się
dwa razy do tej samej rzeki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz