W
pełnym świetle wszystko wygląda znajomo,
potem
gęstnieją drzewa i ściemnia się obraz.
Ciemność
przepoczwarza rzeczywistość,
oczy w
ślepia, włosy w sierść, zęby w zębiska.
Z
drzew korony spada kłoda pod moje nogi.
Tyle razy ćwiczyłam biegi z przeszkodami.
To na
nic – nadal nie mam pewności,
czy
podołam następnej próbie.
Sarny
dwójkami przebiegają drogę,
każda
z nich trwożna, nigdy uśpiona,
w razie czego gotowa wszystko zostawić i uciekać.
Ciągle się od niej uczę.
Ciągle się od niej uczę.
Dalej
w las, sosna sośnie powtarza moje lęki.
Zabawa
w głuchy telefon nie przybliża prawdy.
Czego
dlaczego się lękam?
Tylko
echo odpowiada.
Kiedy przez las idę –
przez siebie idę.
W nieznane.
przez siebie idę.
W nieznane.