Tydzień ciągnie się jak brazylijska telenowela. I tak samo jak jej tysiąc pięćsetny odcinek wywołuje mdłości.
Utknęłam pomiędzy żeberkami kaloryfera a poniedziałkiem. Kątem pomieszkują we mnie obawy. Moje ciało jest świątynią dreszczy. Torem wyścigowym kolejnych uderzeń serca i oddechów.
To zabawne, że świat się nadal kręci. Spóźniają się polskie pociągi. Jamniki zapadają w trawę. Niechciane ulotki lądują w skrzynkach.
Ja tylko jestem naocznym świadkiem burzy w prywatnym mikrokosmosie. Nie powiem o niej mojej sąsiadce, pani Wisi. Nie zadzwonię do telewizji. I się nie pomodlę.
Powiem tylko tobie, jak wrócisz z pracy.