26 października 2011

Dreszcze


Tydzień ciągnie się jak brazylijska telenowela. I tak samo jak jej tysiąc pięćsetny odcinek wywołuje mdłości.

Utknęłam pomiędzy żeberkami kaloryfera a poniedziałkiem. Kątem pomieszkują we mnie obawy. Moje ciało jest świątynią dreszczy. Torem wyścigowym kolejnych uderzeń serca i oddechów.

To zabawne, że świat się nadal kręci. Spóźniają się polskie pociągi. Jamniki zapadają w trawę. Niechciane ulotki lądują w skrzynkach.

Ja tylko jestem naocznym świadkiem burzy w prywatnym mikrokosmosie. Nie powiem o niej mojej sąsiadce, pani Wisi. Nie zadzwonię do telewizji. I się nie pomodlę.

Powiem tylko tobie, jak wrócisz z pracy.

2 komentarze:

  1. Gdybyś szepnęła słowo komukolwiek innemu, chyba nie zburzyłabyś świata?

    OdpowiedzUsuń
  2. piszesz wspaniale. Mogę czytać Twoje posty raz za razem i po przerwach, i każdokrotnie wpadać w zachwyt i spiralę znaczeń.

    OdpowiedzUsuń