27 stycznia 2011

Noc




Jest punktualna jak poborca podatkowy. Przychodzi w porze snu, kiedy oczy zapadają w poduszki powiek. Ukrywa przyspieszone oddechy kochanków, lunatyczne spacery skrajem łóżka i ostatnie krzyki dogorywających kłótni. Bywa idealnie czarna od niewypowiedzianej tajemnicy. Granatowa od sukien wirujących do świtu. Gęsta od oczekiwania. Pełna niedopowiedzeń, rozedrgana dreszczem, ciepła dotykiem.

Zapadamy w nią jak w głębokie objęcia. Oddajemy jej dzienne gonitwy myśli w zamian za kojące wejrzenie gwieździstego nieba. Czasem wybawia. Czasem przychodzi niepokojem. Przyprawia o gęsią skórkę koszmarem.

Noc jest punktualna jak poborca podatkowy. Niezawodna jak Japońskie Linie Kolejowe. Niestraszna, odkąd przy tobie otwieram oczy.

24 stycznia 2011

Poniedziałek




W poniedziałki budzi się we mnie dziewczynka. Jej orężem są warkocze i niekompletne stałe uzębienie. Przyjaciółmi Muminek i Dzieci z Bullerbyn. Siedzą sobie razem nad zmyśloną rzeką i puszczają bańki z mydła. Czas nie płynie w ich układzie planetarnym. Nie ma kolejek w Tesco i konieczności obsługiwania pralki.

Mój kochanek w poniedziałki budzi się chłopcem. Lubi towarzystwo koca i ciepłego wnętrza wanny.

Wspólnie wojujemy tylko z marchewkami na obiad. Świat oglądamy przez okno jak odległy widok z teleskopu. Tu gwiazda spod siódemki, zobacz. Z podbitym okiem.

Nie wyjdziemy dziś z domu. W gości mogę zaprosić co najwyżej Dzieci z Bullerbyn.

20 stycznia 2011

Fałszywa Wiosna




Nie wierzę Wiośnie. Przyszła tylko na chwilę zawrócić nam w głowach. To słońce, które błyszczy na tle nieba jest fałszywe, to tylko jarzeniówka, można je dostać w pierwszym lepszym elektrycznym. Fałszywe są też podmuchy ciepłego jak poranne łóżko wiatru. I nagły zapach dotąd bezwonnego powietrza temperatury ciekłego azotu.

Ta Wiosna jest przebrana. Spod jej cienkiego prochowca utkanego ze stokrotek wionie chłodem stycznia. Odejdzie tak prędko jak przyszła. Niezmiennie martwe będą łąki, biedronki i spojrzenia przechodniów.

Na prawdziwą Wiosnę trzeba jeszcze poczekać. Czekanie ciągnie się, a jego finał jest niepewny jak teoria wielkiego wybuchu. Nikt nie wie, kiedy przyjdzie, nie wyłączając Nostradamusa i pana Macieja z Kosmica.tv, którego odkryłam wczorajszego wieczora wraz z T. w porze wieczornych łaskotek.

Czekam na Wiosnę jak na obietnicę pełni szczęścia. Czekanie w dobrym smaku osładza mi obecność własnego Pierwiosnka. Na imię ma T. Zawsze, kiedy wchodzi do pokoju, nastaje Wiosna.

18 stycznia 2011

Moja Przyjaciółka, Grypa




Moja przyjaciółka, Grypa, powierzchowność ma raczej szorstką. Spotkania z nią przypłacam zdrowiem, dreszczami i przejściowym wejrzeniem trupa.

Wypijamy razem hektolitry herbaty z sokiem malinowym, zużywamy kontenery chusteczek higienicznych. Rozszerzamy wspólny krąg znajomych o przyjaciół noszących piękne zagraniczne imiona. Z Panadolem jemy śniadania, Ibuprom wpada na kolację, a Diphergan przychodzi w porze kakao.

Mam wiele żalu do mojej przyjaciółki, Grypy. Za te wszystkie świństwa, które poniosłam z jej ręki, za to, że rujnuje spokój moich limfocytów i bezlitośnie odbiera apetyt nawet na czekoladę. Za to, że w prezencie zamiast uśmiechu przewiązanego wstążeczką przynosi atak kokluszowego kaszlu, sto samonapędzających się kichnięć oraz tropikalną aurę gorączki.

Mimo przykrych wspomnień, mam do niej jednak sentyment. Jak do wizyt znienawidzonej przez rodzinę ciotki, której przy Wigilii życzy się bardzo dobrze, głównie śmierci, ale się za nią tęskni. Może dlatego, że kiedy przychodzi, pozwala mi się chodzić w koszuli nocnej do południa, rysować kredkami i wycinać obrazki z gazet. Pozwala mi się czytać bezkarnie, oglądać Ulicę Sezamkową i liczyć groszki w zupie.


16 stycznia 2011

Las




Mogłabym tropić twoje sny.

Popołudniami przebrane za wiewiórki wędrują w górę drzew. W pościeli cicho szumi las, a twoje policzki pachną zielonymi rzęsami sosen.

Nie dzieje się nic. Z sufitu lekko opadają liście. W cukierniczce pohukuje sowa. Nie słychać listonosza, karetki z setką na liczniku ani złych na dobranoc wiadomości.

Dochodzi szósta, choć czas wcale nie płynie. Budzi cię rzeka płynąca w kaloryferach. Przez moment jesteś daleki, dalekie są twoje oczy wilka i czujne, gotowe do skoku palce. Wracasz po chwili. Masz ciepłą skórę, maślane spojrzenie baranka i ochotę na kakao.

W cukierniczce pohukuje sowa.