18 stycznia 2011

Moja Przyjaciółka, Grypa




Moja przyjaciółka, Grypa, powierzchowność ma raczej szorstką. Spotkania z nią przypłacam zdrowiem, dreszczami i przejściowym wejrzeniem trupa.

Wypijamy razem hektolitry herbaty z sokiem malinowym, zużywamy kontenery chusteczek higienicznych. Rozszerzamy wspólny krąg znajomych o przyjaciół noszących piękne zagraniczne imiona. Z Panadolem jemy śniadania, Ibuprom wpada na kolację, a Diphergan przychodzi w porze kakao.

Mam wiele żalu do mojej przyjaciółki, Grypy. Za te wszystkie świństwa, które poniosłam z jej ręki, za to, że rujnuje spokój moich limfocytów i bezlitośnie odbiera apetyt nawet na czekoladę. Za to, że w prezencie zamiast uśmiechu przewiązanego wstążeczką przynosi atak kokluszowego kaszlu, sto samonapędzających się kichnięć oraz tropikalną aurę gorączki.

Mimo przykrych wspomnień, mam do niej jednak sentyment. Jak do wizyt znienawidzonej przez rodzinę ciotki, której przy Wigilii życzy się bardzo dobrze, głównie śmierci, ale się za nią tęskni. Może dlatego, że kiedy przychodzi, pozwala mi się chodzić w koszuli nocnej do południa, rysować kredkami i wycinać obrazki z gazet. Pozwala mi się czytać bezkarnie, oglądać Ulicę Sezamkową i liczyć groszki w zupie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz