30 listopada 2010

Morze




Morze przypływa czasem pod próg naszego mieszkania. Faluje na zakurzonym lastriko jak rybi wilgotny ogon. Jest ciemnonocne, z bladym księżycem w środku. Łowię w nim szare morskie koniki, smutne algi i łzy w koronkach z piany.  

Myślę czasem, czy by nie utonąć, nie zamieszkać na dnie w przyjaźni z morską syrenką. Na dnie ma się prawo do bycia w bezdennej rozpaczy.

Kiedy już nabieram morza w usta, przypływasz łódeczką z trawy morskiej. Wokół szyi miękko ściele ci się nasz wspólny koc. W krótkich włosach lekko wibruje gotowy do skoku huragan. Cumujesz przy progu.

Na kolację zjemy słońce, które przywiozłeś z podróży.