Morze
przypływa czasem pod próg naszego mieszkania. Faluje na zakurzonym
lastriko jak rybi wilgotny ogon. Jest ciemnonocne, z bladym księżycem
w środku. Łowię w nim szare morskie koniki, smutne algi i łzy w
koronkach z piany.
Myślę
czasem, czy by nie utonąć, nie zamieszkać na dnie w przyjaźni z
morską syrenką. Na dnie ma się prawo do bycia w bezdennej
rozpaczy.
Kiedy
już nabieram morza w usta, przypływasz łódeczką z trawy
morskiej. Wokół szyi miękko ściele ci się nasz wspólny koc. W
krótkich włosach lekko wibruje gotowy do skoku huragan. Cumujesz
przy progu.
Na
kolację zjemy słońce, które przywiozłeś z podróży.