Brzoskwinie
mają miękką włochatą skórkę. Pod nieobecność twoich
autorskich pieszczot głaszczą moje zziębnięte pogodą zaoknią
podniebienie. W butach w przedpokoju stoi woda z przeciekających
kałuż. Zmoknięty parasol rozłożył się na płytkach.
Gdyby
deszcz mógł padać przez otwarty dach, dawno pływałabym w
sypialni. Mogłabym trenować skoki z wysokości szafy na
przemokniętą główkę. Mogłabym kąpać się okrągłą dobę,
ciapać się do upadłego, aż pomarszczyłaby mi się skóra na
stopach.
Coś
mi mówi, że normalnie ludzie nie zwracają uwagi na deszcz. Czasem
tylko ktoś zaklnie w duchu na kap- kapanie, wrzuci do pralki spodnie
ochlapane przez szusujące po dnie kałuż ciężarówki, by zaraz
potem zapomnieć o padaniu, zająć się popołudniową gazetą,
szydełkowaniem albo inną drzemką. Ja zapomnieć nie potrafię.
Podczas tego padania nachodzą mnie wizje katastroficzne. Śni mi się
deszczówka spływająca strumieniami po ścianach. Nawet starannie
wytarta ręcznikiem zdaję się sobie przemoknięta do suchej nitki.
Bez peleryny, gumiaków i parasola, które zawsze się gdzieś
zapodziewają, kiedy są potrzebne.
Kiedy
wrócisz z pracy, zamkniemy wszystkie okna i zatrzaśniemy się z
hukiem w swoich wodoodpornych objęciach.