27 lutego 2011

Joy Ride




Niedziela dobiega końca. Jak wizyta u nielubianej ciotki. Wieczór opada ciężko kurtyną spadających gwiazd. Pomyśl życzenie w promocyjnej cenie.

Dla mnie niedziele można by skreślić z menu tygodnia. Wyciąć jak przyprawiające o anginy migdałki. W niedziele mnożą się we mnie niepokoje. Wizje rychłych katastrof. Znikąd ratunku. Nie pomoże żaden lekarz ani farmaceuta.

T. pojechał na biegun rowerkiem stacjonarnym. Z uśmiechniętą klawiaturą zębów. Gotowy na wszystko. Pogodzony ze światem i perspektywą jego końca za sprawą komety, która podobno uderzy w ziemię w anno domini 2036. Nie będzie kolejnej edycji „Tańca z Gwiazdami”.

W „Wiadomościach” powtórka z rozrywki. Krew, pot i łzy. T. osiąga trzecią prędkość kosmiczną. Entuzjazm tryska jak z fontanny. Przepełniona myślami samobójczymi żegnam się z niedzielą w ciasnych objęciach mojego prywatnego Lance’a Armstronga.


12 lutego 2011

Granice Szczęścia




W wieku lat nastu poza wspomnieniami pierwszych pocałunków kolekcjonowałam prywatne prawdy o świecie i ludziach. Z żalem oglądałam sceny kręcone przez dzień powszedni, w których występowałyśmy my, kobiety deeply- fall- in- love.

Pamiętam obrazki starannego malowania paznokci i podkręcania rzęs. Naciągania rajstop i rozmów późnonocnych o miłości po grób, nieskończonej niczym zjawisko rozszerzania się wszechświata. Miłość była wszędzie, otaczała nas jak opalizująca aureola głowy świętych. Myśl o niej zamieszkiwała wnętrzności jak specjalny narząd podtrzymujący oddech, krążenie ustrojowe i produkcję enzymów trawiennych. Nieodłącznie towarzyszyła każdej sekundzie życia. Niestety w szkole nie było dla nas miejsca, Pitagoras sympatyzował w trójkątach, Werter się zabił, a pan Tadeusz był zajęty.

Prawdziwa miłość materializowała się równie rzadko jak czary-mary. Ktoś niby gdzieś ją widział. W pocałunku na parkowej ławce albo w telewizji, w której królował Ridge Forrester. Na nieszczęście, mimo sympatycznego obejścia i nieziemskiej klaty okazał się w odcinku 3568 skończonym draniem. Nastoletnie kochałyśmy bez przerwy, niestety z założenia nie tych co trzeba, na ogół bandytów i sercołamaczy. Pozostawały po nich podkrążone oczy i myśli samobójcze. Rozpacz ustępowała z refleksem wiosennej mżawki, pozostawiając miejsce dla kolejnych nieprzytomnych marzeń o rycerzu w lśniącej zbroi, z grzywką na żelu i niekończącą się gadką-szmatką. Takim na własność i żeby go można było zabrać do domu, mieszkać z nim w pościeli i liczyć gwiazdy spadające z nieba na parapet z ocynkowanej blachy.

Rycerze pojawili się znacznie później. Okazało się, że jeżdżą kombi zamiast konno. W miejsce połyskliwej zbroi zakładają koszulki z napisami o niezrozumiałej treści. Nie zgrywają całą dobę zimnokrwistego maczo. Potrzebują przytulania, zbudowani są z ciepłego ciała i czasem nie mogą zasnąć. Nie mają też nic wspólnego z draniami. Każdego dnia przy nich okazuje się, że granice szczęścia można przesuwać w nieskończoność. Gdybyśmy nastoletnie wiedziały o tym, umierając setny raz z miłości, żyłoby się nam po śmierci o wiele lżej.

8 lutego 2011

Film




Od tygodnia chwile wydają się zapożyczone z czyjegoś życia. Nie moje jak wycięte ukradkiem z życiorysu kogoś zupełnie obcego. Oglądam je migające z prędkością fleszy wciśnięta w niewygodę własnych ramion. Film trwa nieustannie, nie ma w nim przerwy na reklamy, załzawionych spojrzeń w niebo ani radosnych uniesień.

To życie nie jest skrojone na moją miarę. Jest niewygodne jak zapomniana na dnie szafy sukienka, którą wkłada się tylko raz.

Ktokolwiek widział moje życie, proszony jest o niezwłoczny kontakt. Było zupełnie zwyczajne. Lubiło wplatać w moje jasne włosy cienkie promienie słońca.