18 października 2009

Koc




W październiku nagle ożywają koce. Stroszą futerka i łaszą się do zmarzniętego ciała. Z dalekich krajów powraca gęsia skórka, z szaf wypełzają szaliki.

Jesienią świat staje się namacalnie miększy. Puchaty od poduszek i podwójnych skarpetek. Daleki od rzeczywistości jak bajka na dobranoc. Podstępnie przymilny w dotyku, prosty w obsłudze. Mamiący herbatą, zapachem cynamonu i ciepłem łóżka.

Zwykle daję się nabrać jesieni. Złapać na haczyk malowniczym obrazkom opadających liści i wylegujących się w trawie kasztanów. Nieprzytomnieję. Śpię na stojąco i chętnie zabierałabym ze sobą wszędzie kaloryfer.

Miękkość usypia we mnie instynkt wojownika. Wojuję już tylko z pralką i martwym kurczakiem na rosół. Zamykam się na klucz w twoich objęciach. Nagle jest lato i jesteśmy na Karaibach. Pod jednym kocem.

12 października 2009

Niedziela




W niedzielę czas tężeje jak galaretka na torcie z cukierni nieopodal, który kupujemy czasem bez okazji w dniu naszych nieurodzin. Na cyferblatach drzemią wskazówki, stygną trybiki w zegarkowych sercach. Z chmurami przypływają wspomnienia. Z deszczem. Z ciszą. Z piosenką.

W niedzieli jest oczekiwanie, choć nie ma obietnicy. Jakby coś miało się zdarzyć, ale nie przynieść niczego dobrego. Wciśnięta w szorstki sweter myśli wracam z daleka. Trochę starsza i smutniejsza. Z wizją rychłych katastrof, trzęsień ziemi, złamanych kończyn i rozstań. Po kolejnym rachunku sumienia za lata 1982- 2009. Z kolejnym postanowieniem naprawy. Bez- nadziejna. Jakby z niedzielą świat miał się skończyć, a poniedziałek przeniósł się na Kanary i nie miał więcej zamiaru zaszczycić swoją obecnością.

W niedzielę nie chodzę do kościoła, choć wieczorem lubię ubierać lakierki. Spaceruję w nich wąską ścieżką twojego czekającego spojrzenia.

W niedzielę tylko ono mnie łowi z otchłani.