26 czerwca 2008

Widoczek




Z kuchni do przedpokoju przechodzę w pięć sekund. Wzrokiem w górę firanki w czasie równym spadaniu gwiazdy, która spełni życzenie pragnącego. Być może.

Przyciasne jak zeszłoletnie sukienki ściany są pełne upału. Tropikalnego dusznego powietrza, tego samego, które wypełnia po brzegi dalekie południowe wybrzeża. Miejsca drzemiące na końcu świata, w których popijają tęczę z wysokich szklanek, wcierają masło kokosowe w osmaloną skórę i tańczą do pory śniadania.

Z tęsknoty za rozciągającym się poza zbrojonymi ścianami bloku światem zażywam chłodnej kąpieli. Tuż po wyleguję się na brzegu wanny. Brzeg morza pozostawiam majaczący w nieokiełznanej wiecznie przytomnej wyobraźni. W razie potrzeby podpowiada widoczki z palmą na pierwszym planie boleśnie gryzące się z rzeczywistą perspektywą popołudniowej drzemki w setkach stron do zapamiętania.
Na całe szczęście popołudnie jak co dzień uświetni powrót z pracy właściciela gorącej skóry, która świetnie służy mi za plażę południowego wybrzeża.


20 czerwca 2008

Koszmary





Za dnia leżakują szeptem w przedsionku głowy. Nie zdradzają obecności. Nie wywołują skandali nagłym comming out.

W porze wieczornego półsnu, kiedy na ścianach kładą się długie cienie rzęs, dobijają się do środka. Powleczone skórą- niewidką opuszczają dzienną poczekalnię i wprawnie podszywają się pod rzeczywistość.

Karykatury dziennych lekkich jak piankowe cukierki z truskawek w proszku myśli. Mają ciężar ołowiu. Siłę przekonywania zdesperowanego zdradzonego kochanka. Noszą wyłącznie czarne stroje żałobników, przyprawiają sobie kity przebiegłych lisów i zęby zajadłych psów.

Odebrany im na krótki przebłysk świadomości przez trzaśnięcie drzwiami przez sąsiada człowiek oddycha z ulgą jak cudem ocalony z pożaru, wyrwany ze szpon wawelskiego smoka lub zwolniony z kary bezterminowych łaskotek.

Każdy miewa czasem koszmary.  Nie każdy kogoś, kto z nich budzi.



12 czerwca 2008

Killer in Me




Nie bywam ostatnio zwierzątkiem futerkowym. Nie miewam nastrojów potulnych jak wymoczone w wybielaczu baranki. Pod głaskającą dłonią pozostaję szorstka. Kosmata jak przyjaciel Wesołego Diabła.
Prywatny kredyt hipoteczny na niebotyczną sumę nieuchronnie przybliża mnie do wieku umieralnego. Takiego, w którym człowiek już nie młody, ale jeszcze nie stary, staje w rozkroku i musi podejmować decyzje. Powinnam wybierać lekko, zamaszyście. Przedmioty wyborów bowiem pachną nowością, mają kuszące kolory i przyjemną powierzchowność.

Dzisiejszego popołudnia gładziłam pierwsze własne drzwi po grzbiecie z mdf- u. Wybierałam trele- panele- morele. Wszystko pięknie ładnie. Luz blues. Jumpa, jumpa, jumpa- pa, zbieramy orzeszki, ciesząc się majem- jak mawiał z przekąsem Kłapouchy w chwilach całkowitego zwątpienia poprzedzonego częściowym zwątpieniem.

Mogę kupić całą Castoramę razem z panami doradcami- ekspertami- operatorami wózków widłowych. Bardzo chętnie. Skąd tylko, się pytam, wezmę na to wszystko pieniądze? Za co załatam mnożące się z każdym kolejnym wejrzeniem szpary w podłodze? Za co wyrównam ściany gładkie jak tereny tureckiego Pamukkale? Za co je pomaluję na kolory pokoi wydrążonych w głowie długoletnim biegiem rozentuzjazmowanych myśli? Prawdopodobnie tego typu kwestie rozwiązuje się za pomocą pieniędzy, których z całą pewnością w pożądanych sumach nie posiadam.

Wobec powyższego podaje się do wiadomości męża:
  1. Od jutra obiady będzie się jadać co trzeci dzień
  2. Mięso na święta
  3. Ciasta z wisienką w okrągłe rocznice ślubu
  4. Słodycze w dniu urodzin
  5. Przekąski zastąpi pasta do zębów, świeże powietrze i woda z kranu


2 czerwca 2008

Wyliczanka




Tak wiele mam.

Twoje spojrzenie złapane zręcznie w locie. Pępek kryjący okruszki. Dołeczki w policzkach, w których przechowuję smutki. Twoje stopy numer 43, za którymi poszłabym na koniec świata. Miękkość pośladków, którą okładam tęskniące za dnia za tobą piersi. Pod-bródki, pod- paszki, pod- kolanka. Wszystkie miejsca, które można łaskotać. Twoje serce nocą odmierzające tętno na mojej skroni.

Tak wiele mam do stracenia.