Z
kuchni do przedpokoju przechodzę w pięć sekund. Wzrokiem w górę
firanki w czasie równym spadaniu gwiazdy, która spełni życzenie
pragnącego. Być może.
Przyciasne
jak zeszłoletnie sukienki ściany są pełne upału. Tropikalnego
dusznego powietrza, tego samego, które wypełnia po brzegi dalekie
południowe wybrzeża. Miejsca drzemiące na końcu świata, w
których popijają tęczę z wysokich szklanek, wcierają masło
kokosowe w osmaloną skórę i tańczą do pory śniadania.
Z
tęsknoty za rozciągającym się poza zbrojonymi ścianami bloku
światem zażywam chłodnej kąpieli. Tuż po wyleguję się na
brzegu wanny. Brzeg morza pozostawiam majaczący w nieokiełznanej
wiecznie przytomnej wyobraźni. W razie potrzeby podpowiada widoczki
z palmą na pierwszym planie boleśnie gryzące się z rzeczywistą
perspektywą popołudniowej drzemki w setkach stron do zapamiętania.
Na
całe szczęście popołudnie jak co dzień uświetni powrót z pracy
właściciela gorącej skóry, która świetnie służy mi za plażę
południowego wybrzeża.