Nie
bywam ostatnio zwierzątkiem futerkowym. Nie miewam nastrojów
potulnych jak wymoczone w wybielaczu baranki. Pod głaskającą
dłonią pozostaję szorstka. Kosmata jak przyjaciel Wesołego
Diabła.
Prywatny
kredyt hipoteczny na niebotyczną sumę nieuchronnie przybliża mnie
do wieku umieralnego. Takiego, w którym człowiek już nie młody,
ale jeszcze nie stary, staje w rozkroku i musi podejmować decyzje.
Powinnam wybierać lekko, zamaszyście. Przedmioty wyborów bowiem
pachną nowością, mają kuszące kolory i przyjemną
powierzchowność.
Dzisiejszego
popołudnia gładziłam pierwsze własne drzwi po grzbiecie z mdf- u.
Wybierałam trele- panele- morele. Wszystko pięknie ładnie. Luz
blues. Jumpa, jumpa, jumpa- pa, zbieramy orzeszki, ciesząc
się majem- jak mawiał z przekąsem Kłapouchy w chwilach
całkowitego zwątpienia poprzedzonego częściowym zwątpieniem.
Mogę kupić
całą Castoramę razem z panami doradcami- ekspertami- operatorami
wózków widłowych. Bardzo chętnie. Skąd tylko, się pytam, wezmę
na to wszystko pieniądze? Za co załatam mnożące się z każdym
kolejnym wejrzeniem szpary w podłodze? Za co wyrównam ściany
gładkie jak tereny tureckiego Pamukkale? Za co je pomaluję na
kolory pokoi wydrążonych w głowie długoletnim biegiem
rozentuzjazmowanych myśli? Prawdopodobnie tego typu kwestie
rozwiązuje się za pomocą pieniędzy, których z całą pewnością
w pożądanych sumach nie posiadam.
Wobec
powyższego podaje się do wiadomości męża:
- Od jutra obiady będzie się jadać co trzeci dzień
- Mięso na święta
- Ciasta z wisienką w okrągłe rocznice ślubu
- Słodycze w dniu urodzin
- Przekąski zastąpi pasta do zębów, świeże powietrze i woda z kranu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz