28 kwietnia 2008

Osobno




                                                                                Dzisiejsza noc nie w jednej wannie
Nie jutro, gdy się zbudzę porannie

Od zawsze cię znam. Sprzed ciebie pamiętam tylko kilka widoków wyciętych spojrzeniem z krajobrazu. Kocię smutku chodzące za mną krok w krok.

To kocię wyczołgało się dziś spod nocnego stolika. Przylgnęło futrzanym dotykiem do mojego chłodnego omdlałego serca.

Siedzisz obok lata świetlne ode mnie. Z nosem głęboko w prywatnych racjach. Daleki jak niepoznane miejsca. Mleczna Droga. Drugie dno oceanu. Kłótnie dzielą ludzi z precyzją chirurgicznego skalpela na dwie niedoskonałe części.

Wróć do mnie. Umieram, kiedy oddalasz się choćby o centymetr.


25 kwietnia 2008

W Drodze




Wczoraj pierwszy raz w historii małżeńskiego życia zaklinowały się trybiki zegarków. Czas przystanął. Trzy godziny siłą wyrwane z wszelkich kontekstów mieliśmy tylko dla siebie.
Czarna noc przyjęła w czarne objęcia nasze czarny combi.

Nagle przypomniałam sobie miłość całego wszechświata do kierującego pojazdem, który wtórował próbującym swych wątpliwych sił wykonawcom zatrzaśniętym w radio. Naśladował odgłosy zwierząt, o których nie słyszała jeszcze taksonomia. Śmiał się, unosząc wysoko kąciki ust jak szczenięta merdające ogonki.

Obok codziennych spraw za szybą migotały światła sennego miasta. Mieniła się nimi znajoma rzeka. Z rybami w środku. Księżycem i drzewami w środku. Moją niejedną tajemnicą opowiedzianą szeptem w stanie małej czarnej rozpaczy głębokiej pomarszczonej zieleni.

Czarna noc przyjęła w czarne objęcia nasze czarny combi. Twoja czarna koszulka dotyk mojego policzka. Przyglądały nam się uczepione nieba gwiazdy. Czas odmierzało bicie idealnie zsynchronizowanych serc.


7 kwietnia 2008

Zapomnienie




Odwykłam. A może nigdy nie potrafiłam. Zamykać oczu i płynnie przechodzić wąskim korytarzem skóry w głąb siebie. Coraz trudniej zamyka mi się oczy. Skrzypią rdzewiejące od bezruchu powieki. Zamykam oczy tylko we śnie. Wtedy na moment leniwą strugą płyną przeze mnie karykatury myśli. Śnię niedoskonale. O kotach z nienaturalnie długimi wąsami. O ludziach niepodobnych do ludzi. O nierzeczywistej rzeczywistości.

W świetle dnia czas rzadko zacina się w pół do. Rzadko zastaję siebie w zachwycie nad błyskotliwością spostrzeżeń. Zbyt często całą uwagę koncentruję na bólu w plecach, setkach spraw nie cierpiących zwłoki, silnych męskich ramionach, w których zapamiętale chcę się zapominać.

Zapominam się. Zapomniałam już prawie całą siebie. Co więcej- odkryłam toczącą mnie chorobę- niepamięć tego zapomnienia. Tak jakbym, z całych sił pragnąc oddalić od siebie to wszystko, co mnie stanowi, dzięki czemu ja to ja, udawała, że tego nie ma i nie ma do tego powrotu, że jest tylko to zapomnienie w czymś, w kimś.

Mogę się zapomnieć. Czemu nie? Ale w przerwie od tego zapomnienia powinnam choć na moment zamknąć oczy. Powinnam w zaciszu własnych dłoni spędzić trochę czasu odmierzanego tylko miarowym biciem mojego serca. Pozwolić myślom swobodnie płynąć od neuronu do neuronu. Dogonić siebie w sobie. Na łące poruszonej szumem traw, gdzie, jeśli zechcę, cykanie świerszcza bywa skowytem wilka.

Zamykam oczy. W moim pokoju wiatr odrywa się od gładkiej zieleni pierwszych liści i wkłada mi dłonie we włosy. O nieboskłon ptaków jak bańki mydlane rozbijają się moje myśli. Pod drżącymi powiekami szarość dnia ustępuje miejsca tęczy obrazów.

Ciągle jeszcze potrafię zamykać oczy i płynnie przechodzić wąskim korytarzem skóry w głąb siebie. Zapamiętale zapominać o bożym świecie. Na mgnienie oka zapominać się,  pamiętając tylko o sobie.


2 kwietnia 2008

Antybiotykoterapia




W czarnej rozpaczy jadam wyłącznie mleczną czekoladę.

Rozpacz dzisiejszego popołudnia bierze się ze stanu podgorączkowego ciemnych zakamarków mojego ciała goszczącego od blisko tygodnia gruźlicę, jak wnioskuję z objawów. Między atakami kaszlu, spazmem wiotkiej malinowoczerwonej krtani wsłuchuję się w spadanie kropli deszczu na parapet z ocynkowanej blachy. Tak łatwo obraca się dzień w noc, zasuwając zasłony, zanurzając się po szyję w głębokiej studni łóżka.

Rozpacz dzisiejszego popołudnia bierze się z nagłej nieobecności antybiotyku, którego szerokie spektrum działania obejmuje szereg przydatnych umiejętności:
1. Opowiadania w ten sam hipnotyzujący sposób o kodeksie karnym Makarewicza, francuskiej rewolucji, półzdaniu z książki Singera tudzież babci, która w ostatnią niedzielę zrobiła niebowgębie rosołek z lanym ciastem.
2. Śpiewania we własnym dialekcie, wywodzącym się z gwar, żargonów i narzeczy Ciasteczkowego Potwora, względnie Zwierzaka z Mapetów.
3. Wypowiadania w razie potrzeby trzystu słów na sekundę wzbogaconych zgodnie z kontekstem stosownymi figurami retorycznymi, polegającymi na użyciu wykrzyknienia będącego wyrazem oburzenia i życzeniem niepowodzenia, klęski, zarazy, plag egipskich, w zależności od tego, co też ślina na język przyniesie.
4. Okazywania tuż po wojnie na słowa, talerze, krzesła miłości całego wszechświata na tysiące różnych sposobów, nie wyłączając rytualnego tańca śladem afrykańskich plemion świętujących zwycięstwo w boju.
5. A także- z zakresu czarnej magii i szarlataństwa- regulacji wewnętrznych niepokojów kobiety metodami bezprzyrządowymi z pomocą wyczekującego na wierzchu dłoni dotyku, milczącego uśmiechu, gorącego kakao z dodatkową piątą łyżeczką cukru. (Ostatnia umiejętność przydaje się bardzo w chorobie, kiedy gorączka naraz przenosi ową kobietę z ogrzewanego centralnie pokoju na polarny biegun, wprawiając jej zęby w rytmiczne szczękanie).

P. S. Pełnej nazwy handlowej antybiotyku nie podaję, ponieważ nie jest on na sprzedaż. Zaczyna się na T., nosi ludzkie imię, koszulki z napisami, których nie rozumiem i jest chwilowo nieobecny. Bez niego z choroby, opresji, rozpaczy wychodzi się jak pod stromą górę z plecakiem ciężkim od wyrzutów sumienia.

Spod łóżka połyskliwe oczko puszcza do mnie smętne okradzione z czekolady sreberko.