Czasem
podziewa się nie wiadomo gdzie. Nie dzwoni długie trzy kwadranse.
Nie daje znaku życia telepatyczną pocztą.
Dzieje
się to zawsze akurat w największej potrzebie. Kiedy chmury
przesłaniają słońce. Mokną szyby i oczy za firanką z tuszu
noir. Włosy nie chcą się układać. Lakier schnąć na
paznokciach. Ciasto rosnąć. Ubijać się śmietanka na
podwieczorek. Wszystko nagle się przypala. Leci z rąk. Przelewa
się. Nie mieści. Rozsypuje. Gubi. Wszystko jest nie tak.
Dziś
znowu się zapodział. Ktokolwiek go znajdzie, proszony jest o
natychmiastowy zwrot zguby. Jest już wysłużony, prawie
trzydziestoletni. Ma sto osiemdziesiąt dwa centymetry wzrostu. Oczy
niebieskie. Zamaszyste ruchy. Lubi drapanie za uchem i długie
wieczorne rozmowy. Wyszedł rano do pracy i ciągle nie wraca.
Czasem
podziewa się nie wiadomo gdzie. Mój parasol przeciwdeszczowy.
Przeciwsłoneczny. Piorunochronny. Bez niego wszystko jest nie tak.