21 lutego 2013

Cherry Blossom Girl




W ten las pójdę. W liście bezwstydnie zielone. W sosnowy kłujący zarost. W korę dębową twojej sztruksowej kurtki.

Na nowo w komórkach poruszą się mitochondria, mikroskopijne zapalniczki życia. Zmartwychwstanę od iskry, która do mojego przypłynie twoim ramieniem. Obieg zamknięty. Źródłem różnicy potencjałów elektrod będą gwałtowne reakcje chemiczne zachodzące na mchu pospolitym.

Będę twoją w słońcu złotowłoską. Będę miała skórę ciepłą jak muffinka. Pod stopami będzie trawa rosła i koniki polne urządzą zawody w skoku wzwyż przez poprzeczkę koniczyny.

Ta zima przecież kiedyś musi minąć.

14 lutego 2013

Homeland




Umówiłam się z nim na dziewiątą. Obowiązują stroje wieczorowe, koszule nocne, skarpetki 100% bawełna. Makijaż niekonieczny. Krem na noc, karaluchy pod poduchy.

Trzymajmy się reguły jednego koca, każdy po połowie, żeby nam stopy nie wystawały.

W Walentynkowy wieczór oglądam piąty z rzędu odcinek serialu o amerykańskim żołnierzu, który przeszedł na stronę wroga i został terrorystą. Tu i ówdzie morderstwo. Samobójczy zamach. Załamanie nerwowe.

Dobrze, że pod kocem trzymasz mnie za rękę. Od tego wieczór się robi romantyczny.




13 lutego 2013

Morze Kaspijskie




Nie prosiłam lutego, by przyszedł. Odmienił oblicze ziemi. Starannie wyprał powietrze z zapachów. Między nagie drzew gałęzie schował przenikliwy wiatr. W kominy zawieje. W okienka piwniczne zamiecie.

Biały baranek śniegu jest teraz burym futrem wilka. Przechadzam się nim w drodze do samochodu o nieświeżym jak zapomniana lodówka poranku. Odbywam krótki spacer w milczącym towarzystwie mew podwawelskich, dębnickich, nawet mewy się nie odzywają o tej porze roku.

Tu wczoraj zacumowałam mój samochód granatowy-prawie-czarny jak Kaspijskie Morze. Na przystani w zamarzniętym Kaspijskim Morzu tuż obok lodołamacza i Wartburga sąsiada. Wsiadam, przekręcam kluczyk i sunę lodową taflą do pracy.

Ziemia w tym szarym północnym kraju rzadko zbliża się do słońca. Idzie luty, obuj buty. Możesz też łykać witaminy, suplementy diety i słońca. W końcu i tak pod twój próg podejdzie Kaspijskie Morze i myśli temperatury lodu jak nóż pod gardło.

Mewy znów dziś nic nikomu cicho-sza.

11 lutego 2013

Anioł Stróż




Raz na czas przeprowadzam operację na tamtym kuchennym stole, krótki zabieg montażu rurki do oddychania. Przed zabiegiem ze stołu zdejmują obrus, odstawiają też w kąt krzesła, gdzie przestraszone nie na swoim miejscu czekają na pomocną dłoń z głębi pokoju.

Półtoraroczne ciało, któremu zabrakło atencji cukrowej wróżki, anioła stróża oraz świętego tercetu, kiedy się rodziło, ułożono już na stole. Dochodzi siedemnasta, za oknem świat ciemnieje jakby się miał skończyć, zza szyby okiennej wlepiają we mnie węgielne spojrzenia trzy miniaturowe bałwanki. W telewizji Benedykt XVI rezygnuje z bycia głową, gdyż nogi ma już nie te.

Jeszcze o tutaj poproszę światło, pan tu przysunie tą lampkę nocną, udawajmy, że to sala operacyjna. Oddychaj, Ania. Oddycha. Oddech porusza się w niej, wchodzi i wychodzi. Patrzę na jej mleczne zęby, potem na koty kurzowe wąsate pod łóżkiem, na Benedykta i na jej matkę, która wyskoczyła z ciała, z tej bluzki z półgolfem, pantofli z czerwonego flauszu i uciekła. Siedzi tylko ciałem w kącie na przestraszonym nagłą zmianą adresu krześle.

Przed chwilą właśnie wróciła od psychiatry, przepisał jej nowe leki na żal po stracie dziecka. Dziecko straciła przy porodzie, choć patrzy teraz, jak ono oddycha. Dziecko żyje. Oddech jest jedynym znakiem, po którym można to poznać.

5 lutego 2013

Wizyta




Kurtyna
(w górę)

Lekarz: W organizmie pani makrofagi i monocyty produkują w nadmiarze TNF alfa. To on jest przyczyną wszelkich nieszczęść, nocnych zapłakanych poduszek i myśli samobójczych. To on spędza sen z pani jedwabnych powiek, wzmaga histeryczne robaczkowe ruchy mięśniówki gładkiej przewodu pokarmowego i sekrecję adrenaliny w części rdzeniowej nadnerczy.

Ja (do lekarza): Ach, tak. Czyli mówi pan, jednym słowem, że problemem u mnie nie jest tylko samoocena tak wielka że trzeba jej szukać pod mikroskopem, jak również znikoma umiejętność do znoszenia choćby najdrobniejszych zmian, jak również skłonność do zachowań ryzykownych po spożyciu. Ale że, jak dobrze rozumiem, jeszcze ten TNF alfa. Ze stu osiemdziesięciu dwóch aminokwasów złożona glikoproteina, której zarówno rozmiary jak i funkcja dowodzą jej abstrakcyjności i pewnego nieistnienia, a mimo to jest we mnie i to w nadmiarze. I co więcej potrafi zdziałać więcej niż niejeden ruch niepodległościowy, ziemi wokół słońca i Palikota razem wzięte.

Lekarz potakuje i patrzy porozumiewawczo, choć jak może rozumieć, skoro ma TNF alfa w normie. 

Ja (do samej siebie): Polubić muszę moją małą cząstkę, moją małą zegarkową bombę na niezużywalne baterie. Od dziecka w końcu oswoiłam kolejno strach o oczach wilka, upartość osła, pierwsze i następne koty za płoty, wszystkie dzikie zwierzęta na drodze.

Kurtyna
(w dół)

4 lutego 2013

Histerie Rodzinne




Palcami giętkimi mogę fikać koziołki na ciemnej jak posadzka świątyni klawiaturze. I oddawać rzeczywistość w zdaniach z wykrzyknikiem. Wypowiedzi kończyć zwielokrotnionym wielokropkiem, jakbym chciała podkreślić ciszę co po zdaniach powinna nastąpić. Nastąpić i trwać, ciągnąć się jak miód na łyżeczce chwilę przed śmiercią w herbacie.

Można próbować zdarzenia zakląć w zdania czarne na białym ciekłokrystalicznym papierze. Zgromadzić w zasięgu wzroku setki literek drobnych jak mrówki w żałobnych jedna za drugą korowodach.

Można stawiać kropki jak pieprzyki na plecach ciotki. Brać chwile w nawiasy wygięte jak wąsy zmarłego dziadka. Zakląć w esy-floresy wszystkie wypowiedzi mojej matki, o tyle pokrętne co bez większego semantycznego znaczenia. Pisać plusy i minusy, choć te znaki są jednym i tym samym, wszystko zależy od perspektywy. I czarny rozlewać atrament, czarne ma oczy atramentowe mój brat, dobrze wiem, czy te oczy mogą kłamać.

Piszę historie rodzinne. Do ich pisania używam głównie spacji, by właściwie podkreślić luki w życiorysach.