4 lutego 2013

Histerie Rodzinne




Palcami giętkimi mogę fikać koziołki na ciemnej jak posadzka świątyni klawiaturze. I oddawać rzeczywistość w zdaniach z wykrzyknikiem. Wypowiedzi kończyć zwielokrotnionym wielokropkiem, jakbym chciała podkreślić ciszę co po zdaniach powinna nastąpić. Nastąpić i trwać, ciągnąć się jak miód na łyżeczce chwilę przed śmiercią w herbacie.

Można próbować zdarzenia zakląć w zdania czarne na białym ciekłokrystalicznym papierze. Zgromadzić w zasięgu wzroku setki literek drobnych jak mrówki w żałobnych jedna za drugą korowodach.

Można stawiać kropki jak pieprzyki na plecach ciotki. Brać chwile w nawiasy wygięte jak wąsy zmarłego dziadka. Zakląć w esy-floresy wszystkie wypowiedzi mojej matki, o tyle pokrętne co bez większego semantycznego znaczenia. Pisać plusy i minusy, choć te znaki są jednym i tym samym, wszystko zależy od perspektywy. I czarny rozlewać atrament, czarne ma oczy atramentowe mój brat, dobrze wiem, czy te oczy mogą kłamać.

Piszę historie rodzinne. Do ich pisania używam głównie spacji, by właściwie podkreślić luki w życiorysach.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz