Palcami
giętkimi mogę fikać koziołki na ciemnej jak posadzka świątyni
klawiaturze. I oddawać rzeczywistość w zdaniach z wykrzyknikiem.
Wypowiedzi kończyć zwielokrotnionym wielokropkiem, jakbym chciała
podkreślić ciszę co po zdaniach powinna nastąpić. Nastąpić i
trwać, ciągnąć się jak miód na łyżeczce chwilę przed
śmiercią w herbacie.
Można
próbować zdarzenia zakląć w zdania czarne na białym
ciekłokrystalicznym papierze. Zgromadzić w zasięgu wzroku setki
literek drobnych jak mrówki w żałobnych jedna za drugą
korowodach.
Można
stawiać kropki jak pieprzyki na plecach ciotki. Brać chwile w
nawiasy wygięte jak wąsy zmarłego dziadka. Zakląć w esy-floresy
wszystkie wypowiedzi mojej matki, o tyle pokrętne co bez większego
semantycznego znaczenia. Pisać plusy i minusy, choć te znaki są
jednym i tym samym, wszystko zależy od perspektywy. I czarny
rozlewać atrament, czarne ma oczy atramentowe mój brat, dobrze
wiem, czy te oczy mogą kłamać.
Piszę
historie rodzinne. Do ich pisania używam głównie spacji, by
właściwie podkreślić luki w życiorysach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz