16 czerwca 2012

Sobota





Będąc młodą lekarką, skazana jestem na dyżurowanie w soboty. W tę sobotę niebo jest idealnie błękitne. Idealne fruwają na nim jaskółki i jakby podrasowane w photoshopie motyle-cytrynki. Tak, dziś zapewne cały świat zewnętrzny, daleki od wirusa Rota, ostrego zapalenia krtani i septycznej gorączki brodzi w trawie. Trawa ściele się dywanem pod bosymi stopami, a gardła o prawidłowych migdałkach bez nalotów powlekane są raz po raz chłodną cytrynową wodą z bąbelkami.

W dyżurce panuje klimat równikowy. Dyrekcja od blisko dekady nie godzi się na zamontowanie klimatyzatora ze względu na oszczędności. Trzeba oszczędnie wydawać zaoszczędzone oszczędności, gdyż w przyszłym roku może ich zabraknąć, wtedy trzeba będzie oszczędzać jeszcze bardziej. Stąd wersalka, w której wraz z wykrochmaloną pościelą mieszka pamięć towarzysza Gierka, kolejek po ocet i karotenowego sera niewprawnie udającego goudę. Stąd lodówka, która chłodzi napadowo, kto wie, może niemiarowość pracy można by uregulować jedną porządną defibrylacją, podejdę obok na kardiologię, może ktoś się podejmie.

Na korytarzu pani Bożenka myje podłogę ósmy raz od rana, choć nikt nią nie chodzi. Wszystkie dzieci mają chorobę Schőnleina-Henocha i zakaz chodzenia. Wodę też się oszczędza i wymienia w wiaderku raz na dobę.

Pielęgniarki wachlują się chustą chirurgiczną. Z kropelkami potu na czołach i czerwonymi policzkami wyglądają jakby właśnie wróciły z sauny. Popijają zupę z talerzy przez co w pokoju zabiegowym unosi się zapach młodych buraczków.

Będąc młodą lekarką, skazana jestem na dyżurowanie w soboty. W tę sobotę szpital jest pusty jakby z racji zagrożenia wybuchem bomby zażądzono natychmiastową ewakuację. Tu i ówdzie słychać tykanie zegara, urwany krzyk pulsoksymetru, lodówkę, która miała kaprys się włączyć. Temperatura dyżurki przenosi mnie w tropikalne klimaty. Układam się na wersalce, sprężyny wmontowują się w plecy, udawajmy że to muszelki, japonki, bursztynek, bursztynek, znalazłam go na plaży...



13 czerwca 2012

Burza




Jest wieczór. Pada. Burza wtrąca swoje trzy grosze piorunów w spokojny sen osiedla. Przed oczami jamniczce z sąsiedztwa migają pojedyncze mroczki okien. Źle wybrała porę na spacer, bez kaloszy i parasolki.

Drepcę palcami po klawiaturze komputera. Dzieli nas przedpokój. Za zamkniętymi drzwiami łazienki też stoisz w deszczu.

Za chwilę zakręcisz wodę, przestąpisz próg i zamkniesz burzę za okienną szybą. Zaraz potem ułożę się w moich kącikach twoich oczu i zasnę.

7 czerwca 2012

Odległości



Bywasz bliżej niż moje na zgięcie ręki łokcie. Niż drobinki powietrza ślizgające się po ścianie gardła. Niż myśli wędrujące wzdłuż wspomnień. Płaszcz przylegający do ciała. Krople deszczu stygnące na skórze. Żebra mieszczące oddech.
Bywasz dalej niż najdalsza z planet. Gwiazdy, których nie sposób zagadnąć wzrokiem. Wiosna zimą.  Niż Północny Biegun. Przylądek Burz. Każde z  obcych miejsc. 
Kiedy udajesz się daleko, gotowa jestem grozić ci śmiercią. Kiedy z daleka wracasz, z martwych wstaję.