Odwykłam.
A może nigdy nie potrafiłam. Zamykać oczu i płynnie przechodzić
wąskim korytarzem skóry w głąb siebie. Coraz trudniej zamyka mi
się oczy. Skrzypią rdzewiejące od bezruchu powieki. Zamykam oczy
tylko we śnie. Wtedy na moment leniwą strugą płyną przeze mnie
karykatury myśli. Śnię niedoskonale. O kotach z nienaturalnie
długimi wąsami. O ludziach niepodobnych do ludzi. O nierzeczywistej
rzeczywistości.
W świetle
dnia czas rzadko zacina się w pół do. Rzadko zastaję siebie w
zachwycie nad błyskotliwością spostrzeżeń. Zbyt często całą
uwagę koncentruję na bólu w plecach, setkach spraw nie cierpiących
zwłoki, silnych męskich ramionach, w których zapamiętale chcę
się zapominać.
Zapominam
się. Zapomniałam już prawie całą siebie. Co więcej- odkryłam
toczącą mnie chorobę- niepamięć tego zapomnienia. Tak jakbym, z
całych sił pragnąc oddalić od siebie to wszystko, co mnie
stanowi, dzięki czemu ja to ja, udawała, że tego nie ma i nie ma
do tego powrotu, że jest tylko to zapomnienie w czymś, w kimś.
Mogę się
zapomnieć. Czemu nie? Ale w przerwie od tego zapomnienia powinnam
choć na moment zamknąć oczy. Powinnam w zaciszu własnych dłoni
spędzić trochę czasu odmierzanego tylko miarowym biciem mojego
serca. Pozwolić myślom swobodnie płynąć od neuronu do neuronu.
Dogonić siebie w sobie. Na łące poruszonej szumem traw, gdzie,
jeśli zechcę, cykanie świerszcza bywa skowytem wilka.
Zamykam oczy.
W moim pokoju wiatr odrywa się od gładkiej zieleni pierwszych liści
i wkłada mi dłonie we włosy. O nieboskłon ptaków jak bańki
mydlane rozbijają się moje myśli. Pod drżącymi powiekami szarość
dnia ustępuje miejsca tęczy obrazów.
Ciągle
jeszcze potrafię zamykać oczy i płynnie przechodzić wąskim
korytarzem skóry w głąb siebie. Zapamiętale zapominać o bożym
świecie. Na mgnienie oka zapominać się, pamiętając tylko o
sobie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz