12 października 2009

Niedziela




W niedzielę czas tężeje jak galaretka na torcie z cukierni nieopodal, który kupujemy czasem bez okazji w dniu naszych nieurodzin. Na cyferblatach drzemią wskazówki, stygną trybiki w zegarkowych sercach. Z chmurami przypływają wspomnienia. Z deszczem. Z ciszą. Z piosenką.

W niedzieli jest oczekiwanie, choć nie ma obietnicy. Jakby coś miało się zdarzyć, ale nie przynieść niczego dobrego. Wciśnięta w szorstki sweter myśli wracam z daleka. Trochę starsza i smutniejsza. Z wizją rychłych katastrof, trzęsień ziemi, złamanych kończyn i rozstań. Po kolejnym rachunku sumienia za lata 1982- 2009. Z kolejnym postanowieniem naprawy. Bez- nadziejna. Jakby z niedzielą świat miał się skończyć, a poniedziałek przeniósł się na Kanary i nie miał więcej zamiaru zaszczycić swoją obecnością.

W niedzielę nie chodzę do kościoła, choć wieczorem lubię ubierać lakierki. Spaceruję w nich wąską ścieżką twojego czekającego spojrzenia.

W niedzielę tylko ono mnie łowi z otchłani.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz