W
niedzielę czas tężeje jak galaretka na torcie z cukierni
nieopodal, który kupujemy czasem bez okazji w dniu naszych
nieurodzin. Na cyferblatach drzemią wskazówki, stygną trybiki w
zegarkowych sercach. Z chmurami przypływają wspomnienia. Z
deszczem. Z ciszą. Z piosenką.
W
niedzieli jest oczekiwanie, choć nie ma obietnicy. Jakby coś miało
się zdarzyć, ale nie przynieść niczego dobrego. Wciśnięta w
szorstki sweter myśli wracam z daleka. Trochę starsza i
smutniejsza. Z wizją rychłych katastrof, trzęsień ziemi,
złamanych kończyn i rozstań. Po kolejnym rachunku sumienia za lata
1982- 2009. Z kolejnym postanowieniem naprawy. Bez- nadziejna.
Jakby z niedzielą świat miał się skończyć, a poniedziałek
przeniósł się na Kanary i nie miał więcej zamiaru zaszczycić
swoją obecnością.
W
niedzielę nie chodzę do kościoła, choć wieczorem lubię ubierać
lakierki. Spaceruję w nich wąską ścieżką twojego czekającego
spojrzenia.
W
niedzielę tylko ono mnie łowi z otchłani.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz