10 listopada 2009

Deszcz




Brzoskwinie mają miękką włochatą skórkę. Pod nieobecność twoich autorskich pieszczot głaszczą moje zziębnięte pogodą zaoknią podniebienie. W butach w przedpokoju stoi woda z przeciekających kałuż. Zmoknięty parasol rozłożył się na płytkach.

Gdyby deszcz mógł padać przez otwarty dach, dawno pływałabym w sypialni. Mogłabym trenować skoki z wysokości szafy na przemokniętą główkę. Mogłabym kąpać się okrągłą dobę, ciapać się do upadłego, aż pomarszczyłaby mi się skóra na stopach.

Coś mi mówi, że normalnie ludzie nie zwracają uwagi na deszcz. Czasem tylko ktoś zaklnie w duchu na kap- kapanie, wrzuci do pralki spodnie ochlapane przez szusujące po dnie kałuż ciężarówki, by zaraz potem zapomnieć o padaniu, zająć się popołudniową gazetą, szydełkowaniem albo inną drzemką. Ja zapomnieć nie potrafię. Podczas tego padania nachodzą mnie wizje katastroficzne. Śni mi się deszczówka spływająca strumieniami po ścianach. Nawet starannie wytarta ręcznikiem zdaję się sobie przemoknięta do suchej nitki. Bez peleryny, gumiaków i parasola, które zawsze się gdzieś zapodziewają, kiedy są potrzebne.

Kiedy wrócisz z pracy, zamkniemy wszystkie okna i zatrzaśniemy się z hukiem w swoich wodoodpornych objęciach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz