9 października 2011

Rosół

 

W niedzielę miasto spowalnia. Po chłodnej płycie rynku w towarzystwie mokasynów przechadzają się lakierowane szpilki. W powietrzu unoszą się frędzle szalików, rozpuszczone włosy i merdające psie ogonki.

Niedzielny rosół jest gorący. Patrzy z talerza swoimi małymi oczkami i zaparowuje okulary. Jedzą go wszyscy, każdy przy swoim stoliku, ze swoim własnym menu przemyśleń w zanadrzu głowy. Starsza pani w perłach próbuje przypomnieć sobie, czy wyłączyła żelazko, myśl ta jak natrętna mucha burzy jej filharmonię smaków. Pan w buraczkowej kamizelce przegryza zasmażanymi buraczkami strapienia minionego tygodnia.

Łyżka kąpie się w rosole razem z poćwiartowaną marchewką. Stół jest drewniany i pachnie ścierką. Zgodnie z powszechną tendencją tonę w posępnych myślach. Łowisz mnie z nich jednym spojrzeniem.

Rosół najlepiej smakuje we dwoje.

2 komentarze:

  1. Codzienne niezwykłości,
    bardzo lubię Twój styl, Twoje posty :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak się składa, że ja doceniłem rosół jedząc go właśnie we dwoje. Coś w tym jest, że smakuje wtedy najlepiej.

    Pozdrawiam ładnie :)

    OdpowiedzUsuń