3 października 2011

Burza


Zwykle pod sufitem naszego M2 świeci słońce. Uruchamia się je jednym pstryknięciem palców. Powietrze łagodnie przepływa z kuchni do przedpokoju, nie przekraczając siły pięciu Beaufortów. Panuje lato. Filiżanki nie dostają gęsiej skórki. Nie szczękają zębami grzebienie.

Czasem tylko nieproszona od zachodu nadciąga chmura. W jej obecności szarzeją nam spojrzenia i  łzawią szyby w oknach. Spełzają kolory z tapet. Nie rumienią się jabłka, bledną moje policzki. Koce chowają się po kątach i nie ma co na siebie włożyć.

Pada wtedy grad i słowa ciężkie jak z ołowiu, od których można paść trupem. Zostajemy ranni i, kiedy wydaje się, że nic gorszego nie może nas już spotkać, nastaje grobowa cisza. Słowa barykadują się za zamkniętymi ustami zbyt głupie do wypowiedzenia.

Cisza trwa całą wieczność. Po pięciu minutach przychodzisz z włosami mokrymi od deszczu. Pstrykasz palcami.
 


1 komentarz: