29 września 2011

Poranek


Powoli ożywa blok. Jego skóra o strukturze wielokroć malowanego na kolory nieszczęścia baranka. Jego oczy za rzęsami firanek. Ciemne wyłożone grysem zakamarki klatki schodowej i środkowego ucha.

Na parapetach piwnicznych okienek leniwie przeciągają się niczyje koty. Pani Jadzia powzięła mop, bezbarwna woda w wiadrze z klatki na klatkę staje się mieszkaniem dla odpadków dnia codziennego. Muszych skrzydeł, na których już nikt poleci.

W klatce oznaczonej wdzięczną literą, od której poza żeńskim imieniem Halinka zaczyna się także ulubiony wyraz kiboli i typów spod ciemnej gwiazdy powieki kolejno odsłaniają spojrzenia. Na ostatnim piętrze obudziła się Wiktoria. Ziewając, przegląda swoje życie skrupulatnie poukładane w szufladach. Zapłacone rachunki za prąd ułożone chronologicznie od lat sześćdziesiątych dwudziestego wieku do dnia dzisiejszego, a także dawno skasowane bilety tramwajowe i białe majtki z białą gumką, które pierze w szarym mydle ze względu na alergię na wszystko inne. Szuflady milczą na temat spraw rodzinnych Wiktorii. Na wszystkich zdjęciach, i tych do paszportu, i tych do pracowniczej książeczki zdrowia jest sama, nie licząc fotografa, którego nie widać.

W mieszkaniu obok smacznie śpi T. Jego głowa tonie w poduszkach i we śnie o tym, że go gonią, a on ucieka. Nie wiem tego jeszcze, ale się domyślam ze względu na znaną mi szeroko tematykę jego życia nocnego. Czekam, aż się obudzi, bo póki to nie nastąpi, ciągle jakby była noc.
 

1 komentarz:

  1. Rytm dnia nie jest niezależny. Chyba doskonale, że masz taki ludzki czynnik, który to wszystko wiedzie. :)

    OdpowiedzUsuń