Powoli ożywa blok. Jego skóra o strukturze wielokroć malowanego na kolory nieszczęścia baranka. Jego oczy za rzęsami firanek. Ciemne wyłożone grysem zakamarki klatki schodowej i środkowego ucha.
Na parapetach piwnicznych okienek leniwie przeciągają się niczyje koty. Pani Jadzia powzięła mop, bezbarwna woda w wiadrze z klatki na klatkę staje się mieszkaniem dla odpadków dnia codziennego. Muszych skrzydeł, na których już nikt poleci.
W klatce oznaczonej wdzięczną literą, od której poza żeńskim imieniem Halinka zaczyna się także ulubiony wyraz kiboli i typów spod ciemnej gwiazdy powieki kolejno odsłaniają spojrzenia. Na ostatnim piętrze obudziła się Wiktoria. Ziewając, przegląda swoje życie skrupulatnie poukładane w szufladach. Zapłacone rachunki za prąd ułożone chronologicznie od lat sześćdziesiątych dwudziestego wieku do dnia dzisiejszego, a także dawno skasowane bilety tramwajowe i białe majtki z białą gumką, które pierze w szarym mydle ze względu na alergię na wszystko inne. Szuflady milczą na temat spraw rodzinnych Wiktorii. Na wszystkich zdjęciach, i tych do paszportu, i tych do pracowniczej książeczki zdrowia jest sama, nie licząc fotografa, którego nie widać.
W mieszkaniu obok smacznie śpi T. Jego głowa tonie w poduszkach i we śnie o tym, że go gonią, a on ucieka. Nie wiem tego jeszcze, ale się domyślam ze względu na znaną mi szeroko tematykę jego życia nocnego. Czekam, aż się obudzi, bo póki to nie nastąpi, ciągle jakby była noc.
Rytm dnia nie jest niezależny. Chyba doskonale, że masz taki ludzki czynnik, który to wszystko wiedzie. :)
OdpowiedzUsuń