Wieczorne
ulice miasta błyszczą w deszczu jak polerowane kryształy. W
kałużach goszczą gwiazdy, ogonek półksiężyca, tonące
sznurowadła.
Samochód
jest moim mieszkaniem tej wczesnej wilgotnej wiosny. Z prędkością
spadania gwiazd przemierzam autostradę A4. Spieszę się do czyichś
migdałków, płuc i wątroby.
Za
szczebelkami łóżeczka w towarzystwie świstaka z pluszu leży
pięcioletni. Nigdy nie wstanie.
Zgarbiona przy kaflowym piecu czeka matka. Oczy ma zielone, sprane
od łez rzęsy i spojrzenie. Co powie, myśli. Może nic strasznego.
Czasem
mówię straszne rzeczy.
może nic strasznego. może nic. nic to jednak też pojemne słowo jak wszystko. i aż strach je z nim pomylić. a tak łatwo z tym...
OdpowiedzUsuń