W porze twojego popołudniowego snu błądzę myślami. Otwieram okno i jak Xavier Bardem w Mar Adentro wznoszę się lekko w powietrze. Patrzę z góry na tłoczną Kanoniczą, trącam stopą Wieżę Mariacką i ląduję na Placu Nowym, na którym półnadzy turyści jedzą lody owocowe. Nagle jest lato. Można chodzić boso, kąpać się w rzece i nosić czereśnie zamiast kolczyków. Ulice są ciepłe jak Morze Śródziemne w lipcu, pomidorów nie zamyka się w puszkach, ogórków nie morduje się w occie. Sok jest prawdziwy, nie identyczny z naturalnym. Trawa rośnie, łaskocze brzuchy jamników i pachnie. Sukienki są przewiewne, bez trudu się zdejmują i porzucone w przedpokoju wlepiają w nas ciekawskie oczka guzików.
Wyciągam z szafy sukienkę, podkręcam kaloryfer. Czekam, aż się obudzisz i nastanie lato.
Wyciągam z szafy sukienkę, podkręcam kaloryfer. Czekam, aż się obudzisz i nastanie lato.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz