T. kocha się w liczbach. Podobnie jak w dźwiękach skrzypiec,
zapiekankach z tuńczykiem i we mnie. Nosi je w podręcznej
skrzyneczce obok uśmiechu w kolorze malin. Skrzyneczkę otwiera w
stosownej chwili i roztacza przed zgromadzonymi swój mały świat w
wielkich liczbach.
Liczby,
które są własnością T. są duże jak jego pewność siebie,
pragnienia i stopy i z każdym dniem rosną. Według T. kanapek na
talerzu jest zawsze czterdzieści siedem i pół, na niebie trzy
tysiące obłoków, a w kolejce do pocztowego okienka pięć milionów
osób. W korkach spędza się dziennie ponad dziesięć godzin,
debet na koncie nigdy nie jest mniejszy niż sto tysięcy złotych.
Dla T. liczby są jak znaczniki dla dramatyzmu sytuacji. Krzyczą i
rozpychają się setkami łokci. W jego ustach jak bakterie w cieple
mnożą się ziarenka kawy i piegi, zmartwienia i zęby, minuty
spędzone w urzędzie, tygodnie bez słońca, godziny otwarcia
apteki, płatki śniegu, wesela, pogrzeby, dni do następnej wypłaty,
rodzynki w cieście, orzeszki w puszce, godziny rozstania i wszystkie
niezliczone szczęścia i nieszczęścia.
Drogi
T., ponieważ zaatakowało mnie sto milionów wirusów grypy
hiszpanki*, w związku z czym leżę w czterdziestu poduszkach w
towarzystwie biliona chusteczek higienicznych, przyjedź z pracy z
prędkością dwustu kilometrów na godzinę. Tęsknię i czekam w
stu dwudziestu łzach. Po drodze kup pięćset piętnaście ziarenek
groszku do zupy.
_________________________
*tej samej, na którą na początku dwudziestego wieku zachorowało pięćset milionów ludzi, co stanowiło 1/3 ludzkości.
_________________________
*tej samej, na którą na początku dwudziestego wieku zachorowało pięćset milionów ludzi, co stanowiło 1/3 ludzkości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz