Dni z
wierzchu są szare. Jak zamyślone spojrzenia, wnętrza kałuż i
białe skarpetki poddane po tysiąckroć torturom prania. Powstają o
brzasku na linii horyzontu, którą po pobycie na zachodniej półkuli
przekracza wiecznie przytomne słońce. Łatwo ich nie zauważyć. W
szarych powłoczkach bez trudu podszywają się pod minione i
przyszłe. Nie naznaczone. Obrazami. Słowami. Ciszą. Zapomniane z
momentem ułożenia głowy do snu.
Czasami
czeka się na trzęsienie ziemi. Tsunami. Uderzenie meteorytu. Na
zbieg niezwykłych okoliczności, które na zawsze podkreślą
wyjątkowość chwili. Uczynią dzień zapamiętanym. Pokolorują
chwile minuta po minucie i zakradną się do wspomnień. Tsunami
jednak najczęściej bywają nad Oceanem Spokojnym, a ostatni
meteoryt choć spadł całkiem niedawno niedaleko Gniezna, wszyscy o
nim słyszeli, ale nikt go nie widział.*
Znacznie
częściej dni płyną leniwie jak Wisła wczoraj około południa,
kiedy dwudziestu sześciu zrzeszonych w Krakowskim Klubie Morsów
pluskało się w niej w samych kąpielówkach. Dwóch z nich nie
wiedzieć czemu przebrało się za Egipcjan. Przebranie składało
się z pasiastej chusty na głowę, kąpielówek oraz uśmiechu,
który w razie nieobecności uszu, okalałby całą głowę.
Znacznie
częściej dni zdają się zupełnie zwyczajne. Składają się jak
wczorajsza niedziela z długich spacerów oblodzonym bulwarem, rozmów
o wszystkim i o niczym, rosołu z lanym ciastem na obiad i
podwieczorku z pocałunkiem, z wizyty kogoś bliskiego po dobranocce,
odkrywania nie odkrytych wcześniej pieprzyków na zdałoby się na
pamięć znanym ciele i nagłych przypływów czarnych wizji, złotych
myśli i czerwonych rumieńców.
Dni
zdają się zupełnie zwyczajne. Z wierzchu szare. Zdają się. Tylko
się zdają. Wszystko zależy od punktu widzenia. Pod szarością
całkiem często mieszka tęcza.
_________________________
*
znalazł go kolekcjoner minerałów na poboczu lessowej drogi
gruntowej i natychmiast oszalał z radości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz