2 lutego 2009

Tęcza




Dni z wierzchu są szare. Jak zamyślone spojrzenia, wnętrza kałuż i białe skarpetki poddane po tysiąckroć torturom prania. Powstają o brzasku na linii horyzontu, którą po pobycie na zachodniej półkuli przekracza wiecznie przytomne słońce. Łatwo ich nie zauważyć. W szarych powłoczkach bez trudu podszywają się pod minione i przyszłe. Nie naznaczone. Obrazami. Słowami. Ciszą. Zapomniane z momentem ułożenia głowy do snu.

Czasami czeka się na trzęsienie ziemi. Tsunami. Uderzenie meteorytu. Na zbieg niezwykłych okoliczności, które na zawsze podkreślą wyjątkowość chwili. Uczynią dzień zapamiętanym. Pokolorują chwile minuta po minucie i zakradną się do wspomnień. Tsunami jednak najczęściej bywają nad Oceanem Spokojnym, a ostatni meteoryt choć spadł całkiem niedawno niedaleko Gniezna, wszyscy o nim słyszeli, ale nikt go nie widział.*

Znacznie częściej dni płyną leniwie jak Wisła wczoraj około południa, kiedy dwudziestu sześciu zrzeszonych w Krakowskim Klubie Morsów pluskało się w niej w samych kąpielówkach. Dwóch z nich nie wiedzieć czemu przebrało się za Egipcjan. Przebranie składało się z pasiastej chusty na głowę, kąpielówek oraz uśmiechu, który w razie nieobecności uszu, okalałby całą głowę.

Znacznie częściej dni zdają się zupełnie zwyczajne. Składają się jak wczorajsza niedziela z długich spacerów oblodzonym bulwarem, rozmów o wszystkim i o niczym, rosołu z lanym ciastem na obiad i podwieczorku z pocałunkiem, z wizyty kogoś bliskiego po dobranocce, odkrywania nie odkrytych wcześniej pieprzyków na zdałoby się na pamięć znanym ciele i nagłych przypływów czarnych wizji, złotych myśli i czerwonych rumieńców.

Dni zdają się zupełnie zwyczajne. Z wierzchu szare. Zdają się. Tylko się zdają. Wszystko zależy od punktu widzenia. Pod szarością całkiem często mieszka tęcza.


_________________________  
* znalazł go kolekcjoner minerałów na poboczu lessowej drogi gruntowej i natychmiast oszalał z radości.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz