Nie
znam pani z imienia i nazwiska. Z koloru oczu. Wspomnień. Ulubień.
Marzeń w kolejce do spełnienia. Nie wiem, czy pani maluje czasem
paznokcie. Czy wierzy w dobroduszność spadających gwiazd. Czy
kogoś kocha. Czy dobrze sypia. Czy lubi mandarynki.
Przywożą
panią nagą. Bez ubrania i makijażu. Z szarymi rzęsami, szarym
przelękłym spojrzeniem. Półprzytomną od leków. Zasypia pani
szybko, lakonicznie. Patrzę, jak nacinają skórę pani brzucha, w
którym nosiła pani swoje dzieci przed urodzeniem. Jak sączy się
cicho pani krew, ta sama, która występuje czasem rumieńcem na pani
policzki.
Po
operacji budzi się pani słaba. Po usunięciu rurki intubacyjnej
łapie oddech jak ryba topiąca się w powietrzu. Błądzi pani
wzrokiem. Szuka punktu zaczepienia, czyichś oczu, z których jak z
fusów wywróży sobie przyszłość. Stoję po pani prawej stronie.
Stoję i czekam. Zagląda mi pani w oczy. Uśmiecham się. Bierze
mnie pani za rękę, za pierwszą z brzegu napotkaną po powrocie do
żywych. Jak za ostatnią deskę ratunku. Wszystko w porządku- mówię
i nie puszczam pani ręki, aż pani nie zaśnie zmęczona tamtym
snem. Pod zieloną kołdrą, w sali wybudzeniowej.
Nie
znam pani z imienia i nazwiska.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz