14 grudnia 2008

Przebudzenie





Nie znam pani z imienia i nazwiska. Z koloru oczu. Wspomnień. Ulubień. Marzeń w kolejce do spełnienia. Nie wiem, czy pani maluje czasem paznokcie. Czy wierzy w dobroduszność spadających gwiazd. Czy kogoś kocha. Czy dobrze sypia. Czy lubi mandarynki.

Przywożą panią nagą. Bez ubrania i makijażu. Z szarymi rzęsami, szarym przelękłym spojrzeniem. Półprzytomną od leków. Zasypia pani szybko, lakonicznie. Patrzę, jak nacinają skórę pani brzucha, w którym nosiła pani swoje dzieci przed urodzeniem. Jak sączy się cicho pani krew, ta sama, która występuje czasem rumieńcem na pani policzki.

Po operacji budzi się pani słaba. Po usunięciu rurki intubacyjnej łapie oddech jak ryba topiąca się w powietrzu. Błądzi pani wzrokiem. Szuka punktu zaczepienia, czyichś oczu, z których jak z fusów wywróży sobie przyszłość. Stoję po pani prawej stronie. Stoję i czekam. Zagląda mi pani w oczy. Uśmiecham się. Bierze mnie pani za rękę, za pierwszą z brzegu napotkaną po powrocie do żywych. Jak za ostatnią deskę ratunku. Wszystko w porządku- mówię i nie puszczam pani ręki, aż pani nie zaśnie zmęczona tamtym snem. Pod zieloną kołdrą, w sali wybudzeniowej.

Nie znam pani z imienia i nazwiska.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz