Tydzień opływa lukrem. Lukier połyskuje w słońcu, które bez pukania wchodzi przez uchylone okno do dyżurki. Pączki błyszczą, jakby oddziałowa po kąpieli olejnej godzinami polerowała je miękką ściereczką z mikrofibry.
Pączka popijam kawą. Słodycz goryczą.
Na oddziale kapią kroplówki. Miniaturowy deszcz wsiąka w miniaturowe żyły. Szumią respiratory. W klatkach piersiowych zabłądził wiatr. Gdzieś daleko dzieci zwyczajnie bawią się w chowanego, w biegu tłuką talerze i przedszkolnego wroga na kwaśne jabłko.
Na tamtej sali wszyscy są zdrowi. Posłusznie myją zęby i popijają marchewkę syropem. Epikryza będzie krótka, nie będzie w niej żadnych strasznych słów. Będzie można ją czytać jako bajkę na dobranoc.
Na tej sali jest tylko jeden i ten sam. Jego oczy jak szklane kulki do gry toczące się po ścianach z krecikiem Krecikiem i zającem Poziomką. Jego brzuch w błękitnym kaftaniku niebezpieczeństwa wielokroć pokrojony troskliwą dłonią chirurga. Epikryzy nie będzie.
Pączka popijam kawą. Słodycz goryczą.
upiorne.
OdpowiedzUsuńspokojne.
To Twoja codzienność, prawda?
Słodycz goryczą.