23 lipca 2008

Mała Czarna Rozpacz




Czasem przejmuje mnie na kilka kwadransów mała czarna rozpacz. Przyniesiona podmuchami zmiennego jak nastrój nastolatki wiatru. Piegowata kroplami rzęsistego deszczu. Przyciasna jak mikroskopijnych rozmiarów ubrania z witryn sklepowych, których nigdy nie uda mi się włożyć.

Mała czarna rozpacz ma naturę kociąt. Pojawia się znienacka, nagłym susem spod łóżka, wnętrza szafy, ciemnego dna szuflady. Dogania i zamyka w sobie na cztery wzmocnione płaskownikami spusty.

Nosi wiele imion, twarzy i sukienek. Zakrada się szeptem. Wstępuje w ciało jak duch w medium. Zlizuje z ust malinową czerwień uśmiechu, wyrywa kolorowe skrzydełka motylom zamieszkującym zwykle w sąsiedztwie żołądka, wtrąca ołowiane pomiędzy lekkie myśli.

Widziałam ją wczoraj w oczach pani z mięsnego, w spojrzeniu listonosza i w nieruchomych ślepiach smętnie ziejącego ogniem wawelskiego smoka. Małą czarną rozpacz.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz