Ma pan
otóż wadliwe kowadełko. A tym samym młoteczek i strzemiączko
dzieli przepaść wielkości, której wielkości nie sposób
wytłumaczyć gołym okiem.
Jutro
ułożymy pana w zielonych prześcieradłach w blasku fleszy sali
operacyjnej. Będziemy na pana patrzyli przez mikroskop z bardzo
bardzo bliska. I kiedy znajdziemy w panu pustkę po kowadełku, którą
pan tak dotkliwie odczuwa, wypełnimy ją. Dopasujemy jakiś
okruszek, paproszek, ociupinkę pańskiej kości skądinąd.
Uformujemy ją precyzyjnie naszymi zgrabnymi paluszkami
przypominającymi pasztetową.
Wszystko
będzie działało jak należy, zobaczy pan. Jak pan zmartwychwstanie
po zakręceniu Sewofluranu, będzie pan słyszał. Na nowo zaistnieją
dla pana ptaki i ropuchy. W drzewach będzie pan jak dawniej
rozpoznawał szum. I w wodzie. W deszczu.
Nie
możemy dać jedynie gwarancji, że pan usłyszy tę kobietę, co
będzie czekała pod blokiem operacyjnym, obgryzając paznokcie i
wznosząc jezusmaria za pana zdrowie. W niej pan już w dawnych
czasach za własnego słyszenia, już zdaje się w noc poślubną
tyle odnajdywał głosu co w rybim gardle. Pan tylko patrzył, jak
ona mówi, tylko patrzył, mimo sprawnego kowadełka.
Kobieta
ta mieni się wijącym węgorzem, flądrą niemądrą, na brzeg
wyrzuconą przez przypływ makrelą. Pod swetrem z angory, którego
rękaw dziś na wizycie nerwowo zawijała po łokieć widziałam
połyskliwą rybią łuskę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz