11 listopada 2012

Ryba




Ma pan otóż wadliwe kowadełko. A tym samym młoteczek i strzemiączko dzieli przepaść wielkości, której wielkości nie sposób wytłumaczyć gołym okiem.

Jutro ułożymy pana w zielonych prześcieradłach w blasku fleszy sali operacyjnej. Będziemy na pana patrzyli przez mikroskop z bardzo bardzo bliska. I kiedy znajdziemy w panu pustkę po kowadełku, którą pan tak dotkliwie odczuwa, wypełnimy ją. Dopasujemy jakiś okruszek, paproszek, ociupinkę pańskiej kości skądinąd. Uformujemy ją precyzyjnie naszymi zgrabnymi paluszkami przypominającymi pasztetową.

Wszystko będzie działało jak należy, zobaczy pan. Jak pan zmartwychwstanie po zakręceniu Sewofluranu, będzie pan słyszał. Na nowo zaistnieją dla pana ptaki i ropuchy. W drzewach będzie pan jak dawniej rozpoznawał szum. I w wodzie. W deszczu.

Nie możemy dać jedynie gwarancji, że pan usłyszy tę kobietę, co będzie czekała pod blokiem operacyjnym, obgryzając paznokcie i wznosząc jezusmaria za pana zdrowie. W niej pan już w dawnych czasach za własnego słyszenia, już zdaje się w noc poślubną tyle odnajdywał głosu co w rybim gardle. Pan tylko patrzył, jak ona mówi, tylko patrzył, mimo sprawnego kowadełka.

Kobieta ta mieni się wijącym węgorzem, flądrą niemądrą, na brzeg wyrzuconą przez przypływ makrelą. Pod swetrem z angory, którego rękaw dziś na wizycie nerwowo zawijała po łokieć widziałam połyskliwą rybią łuskę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz