28 listopada 2012

Skyfall




James jest człowiekiem. Męczy się, kiedy robi pompki. W zagłębieniu pod prawym obojczykiem nosi bliznę, pamięć rany. W pierwszych ujęciach po długim jak telenowela pościgu tonie, zapada bezsilnie w świat morskiej syrenki, wstrzymuje oddech i liczy do dziesięciu w oczekiwaniu na koniec. W finałowej scenie w kąciku jego oka zbiera się, mieni w świetle, spływa policzkiem łza.

Czy to przystoi agentowi 007 ? Agentowi do zadań specjalnych. Z licencją na zabijanie. Bez łupieżu. Nieświeżego oddechu. Z wyłącznością na wszystkie kobiety wszechświata.

Przystoi. Krwawić, pocić się, mieć palpitacje serca. Dla równowagi ściga się z prędkością cząstek Higgsa. Potrafi zawisnąć nad przepaścią. Jest operatorem dźwigu. Skrada się bezszelestnie jak afrykański kot. Ma szczęście w kartach. Spojrzenie bazyliszka. Zabija z refleksem błyskawicy.

Staroświecki, ale współczesny. Mięśniak, ale gentelmen. Poważny, ale z poczuciem humoru. Profesjonalny, ale współczujący. W smokingu wartym fortunę, ale gotowy tarzać się w błocie.

Umówiłam się z nim w miniony poniedziałek. W kinie obszytym pluszem przy zgaszonym świetle z trzaskiem opadło niebo. Zostałam bez apelacji uwiedziona. Wróci nieprędko. Czekam z niecierpliwością.




1 komentarz: