To
czym cię karmi, może być lekarstwem. Na czoło kojącym okładem z
podszewki jego skóry. Proszkiem z kropek, którymi raptownie kończy
zdanie. Kroplówką z płynów ustrojowych. Z wilgoci języka, łez
przycupniętych w kąciku oka, stróżki krwi z opuszki skaleczonego
serdecznego.
Może
cię uleczyć fototerapią iskierek czających się w każdym jego
spojrzeniu. Łagodnym cieniem rzęs. Spa w jeziorku pępka.
Muzykoterapią uderzeń serca. Z jego płuc powietrzem, którym
oddychasz. Miękkim kompresem z czerwieni warg. Albo zwyczajnie
kładąc dłonie na twoim czole jak Kaszpirowski.
Możesz
jednak zakrztusić się słodkim syropem jego pocałunków. Udusić
się w nadmiarze jego oddechu. Ugotować się w temperaturze jego
ciała. W jego ramionach bezpiecznych umrzeć z tęsknoty za
niebezpieczeństwem.
Miłość
może być lekarstwem i trucizną. Wszystko zależy od dawki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz