Nie
wiem, jak przeżyję kolejną ciążę. Poranne mdłości, wymioty,
pełne, nie mieszczące się w żadnym staniku piersi, czekanie aż
człowiek we mnie poruszy się jak w toni morskiej ubrana w łuskę
ryba. Poruszy się, przestraszy po raz pierwszy, przeciągnie,
dostanie czkawki.
Umrę
po kolejnej wizycie u ginekologa, na której potwierdzi on obecność
płodu posiadającego wymiary wskazujące wyraźnie na jego
nieistnienie oraz mimo tego bicie jego serca z częstotliwością stu
sześćdziesięciu uderzeń na minutę. A potem rączki, nóżki,
czterokomorowe serce, ciało modzelowate, nieprzemieszczona linia
środkowa, ptaszek, chłopczyk o imieniu.
Wątpię,
czy dam radę kolejny raz spojrzeć w zatopione w miękkiej pulchnej
skórce niebieskie oczy za kratkami łóżeczka. Rączki jak serdelki
w pościeli w krokodylki, wielorybki, kaczuszki, serduszka, babeczki
różowe z lukrem słodyczy całej cukrowni. Rozmowy o wózkach z
napędem na cztery koła, nocy bezsennej, rewolucji francuskiej w
brzuszku.
Przeżywam
jednak kolejną ciążę. Patrząc jak obok po cichu rośnie ktoś w nie
moim brzuchu, nie umieram choć jestem martwa. W moim brzuchu nie ma
miejsce na żadne cuda, tam się trawi obiad i produkuje żółć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz