17 października 2012

Burgund




W sezonie jesień-zima rządzi burgund. Na rozgrzanej płycie rynku roi się od ubrań w kolorze Shiraz. Na drabinach obcasów biegną w bliżej sobie tylko znanym kierunku brunetki, rude, złotowłoski. Dalekie za okularową kurtyną unoszą arteriami rynku swoje wady, zalety, sekrety.

Kim są, kiedy wracają do domu, ściągają bransoletki, kolczyki, uśmiechy z porcelany, treski, jedwabne rzęsy, czerwień z warg, rumieńce z policzków. Kiedy zstępują z drabiny obcasów. Wracają na ziemię z dalekiego kosmosu. Ściągają głowę z chmur. Lakier z paznokci. Szkła z tęczówek oczu.

W burgundzie mi do twarzy. Wkładam wysokie obcasy. Wędruję w tłumie w kolorze Shiraz. Tusz do rzęs w kolorze czarnym tuszuje moje rzęsy, retuszuje niedoskonałości. Mijamy się, falujemy z głowami w chmurach, wysoko, tuż pod nieboskłonem z ptasich skrzydeł.

W domu powracam. John Mayer śpiewa „Slow dancing in a burning room”. Tańczę wolno pod powiekami bez retuszu. Pod sto piętnastkę wracają dwie studentki. Za drzwiami przestają udawać koleżanki, ściągają burgundowe spodnie i biorą się za ręce. Pani Wisia za ścianą zakłada bordowe pantofle i zażywa coś na rozstrojony żołądek, myśląc że to może nastroi ją pozytywnie. Ktoś pije czerwone wino dużymi zachłannymi łykami. Dochodzi piętnasta.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz