15 października 2012

Ubrania




 
Na spacerze kąpię się w słońcu. Poddaję buty torturom, kalecząc obcasy o krawędzie fantazyjnie rozpadającego się chodnika. Jest poniedziałek piętnastego, dzień po tym, jak Felix Baumgartner epicko skoczył z kosmosu.

Przechodząc ulicą Krakowską, patrzę na kobiety za szybami witryn sklepowych. W krainie tanich czarów przywdziewają zmechacone swetry nie do twarzy. Od urodzenia królewny, od dawna w stałym związku z bezrobotnym koneserem alkoholi świata, na którego trzeba uważać, żeby mu czasem korona z głowy nie spadła. Szary podkreśla idealnie podkrążone oczy, pajączki na grzbiecie nosa i ból w sercu.

Około Mostu Piłsudskiego przystaję i witam się z ulubioną koleżanką jesieni, Melancholią. Opadają klony, siwieje trawa, jamniki chodzą w swetrach. W krzakach nad Wilgą dwie nastolatki w ogóle nie boją się śmierci, piją piwo, palą papierosy, żują gumy i śmieją się histerycznie. Całe są w paski, kropki i tęcze. Całe są ze śmiechu, białych zębów i migdałków.

W domu jestem chwilę po hejnale. Na obiad kupiłam kurę, zamieniam ją w posiłek w piekarniku w doborowym towarzystwie marchwi. W wirtualnym świecie córka naszego ministra proponuje zakupić na jesień futerko, bialutkie ze sztucznej foki, do niego koniecznie czarne spodnie ze skóry sztucznego węża. Tak ubranym można chodzić po ulicy, popijając kawę w eko-kubku z papieru z prawdziwego drzewa. Odczepia się wtedy ponoć od człowieka ulubiona koleżanka jesieni.

Ubieram się w koc. Ten sam, którym przykrywam kogoś do popołudniowej drzemki.






1 komentarz:

  1. lubię spokój tych postów. spokój, lekką ironię i narrację spostrzegawczego narratora. Grę słów, niebanalne opisy całkiem przyziemnych rzeczy, ciepło, którym kończysz.

    OdpowiedzUsuń